To z tekstu Moniki Waluś w Onecie. Cytat z rozmowy na krakowskich Błoniach przy okazji wiecu Konfederacji. Zbierając niedawno podpisy na nadwiślańskich bulwarach w Warszawie, miałem podobne rozmowy, widząc jak większość spotykanych tam młodych tkwi w przekonaniu, że prawdziwą i wiarygodną opozycją w Polsce jest Konfederacja. Uderzające i bardzo prawdziwe było dla mnie przede wszystkim to cytowane tutaj zdanie. Ale piszę do was, głosujących na Konfederację (i będę pisał stale, próbując do was dotrzeć), bo owszem mam do zaoferowania „tym młodym facetom” całkiem sporo. I młodym kobietom też.
Rzeczywiście nie ma takiej partii. Nie jest nią też Nowa Lewica, z list której startuję jako niezależny kandydat. Bo przecież nie da się lewicowym mieszkaniem, które jest prawem, a nie towarem, przebić obiecywanego przez Konfederację domu i dwóch samochodów. Ale przede wszystkim wam nie o to chodzi. Nie z powodu domu i dwóch samochodów młodzi ludzie chcą głosować na Konfederację. Raczej chodzi o chęć „wywrócenia stolika”. A może nie o to – ja w każdym razie piszę do tych, którzy mają taką ochotę. Bo sam ją mam.
Znam was nieźle
4 lata temu, kiedy startowałem do Senatu przeciwko umówionemu w ówczesnym „pakcie senackim” opozycji Kazimierzowi Ujazdowskiemu, dostałem niemal 30 tys. głosów tych, którzy w sejmowych wyborach poparli wtedy Konfederację. 30 tys. waszych głosów. To więcej niż w głosowaniu sejmowym dostał Krzysztof Bosak. Wiedzieliście?
To się oczywiście nie powtórzy łatwo – wtedy głosowaliście na mnie na złość PiS i Platformie, nie mając własnego kandydata. Ale poznałem wielu z Was na ulicach Warszawy. To żadna reprezentatywna próba, żaden sondaż – po prostu ludzie, na których wpadłem, zbierając podpisy, rozdając ulotki itd. To jednak także spory fokus (dobrze ponad setka ludzi), co pozwala wiele zrozumieć, zwłaszcza, że rozmowy przebiegały według stale powtarzającego się schematu, od którego nie było wyjątków. Często jesteście więc rzeczywiście nieco bardziej prawicowi od „średniej krajowej” – ale poglądy macie różne i nie one są dla was najważniejsze. Przerażająco częsty jest u was rozmaicie objawiany rasizm – ale nie jest regułą, również od „średniej krajowej” nie odstaje bardzo i nigdy nie występuje w zajadłej postaci charakterystycznej np. dla Brauna, którego Konfederacja postanowiła schować na czas kampanii. Jeszcze częstszy jest ów charakterystyczny dla was społeczny egoizm „libertarian”, którzy nie poczuwają się do solidarności z nikim i naiwnie sądzą, że państwo do niczego im nie jest potrzebne. Kaję Godek macie za egzotyczną wariatkę, ale cenicie jej zaangażowanie i szczerość. Brauna oceniacie wyłącznie w psychiatrycznych kategoriach, ale i on wydaje się wam szczery i w gruncie rzeczy nieszkodliwy w swoim wariactwie. Korwin-Mikke jest dla wielu z was kompletnie niezrozumiały – tyle o nim wiecie, że kiedy się urodziliście, on już chodził w tej samej idiotycznej muszce i opowiadał te same androny. Stały w poglądach – mówicie – szacun!
Tym, co was łączy jest przekonanie o konieczności „wywrócenia stolika”. Nie mówicie „fuck the system!” bo to oldskulowe, lewackie, kiedyś punkowskie zawołanie, a choć sami tych czasów nie pamiętacie, to język i jego głębokie znaczenia trwają dłużej niż zmieniające się pokolenia.
Cóż, potrzebę „wywracania” czuję. Dobrze rozumiem jej źródła. Poświęciłem temu wiele w różnych okresach życia i ostatnio także. Znam też historię i wiem, że wywracanie stolika kończy się najczęściej właśnie tak, jak to bez ogródek zapowiadał schowany na czas kampanii Grzegorz Braun i inne „gwiazdy” Konfederacji. Demokracja, „która się nie sprawdza”, odejdzie zastąpiona przez np. brunatne żywioły. Kiedyś dawno, za siedmioma górami i lasami wszyscy się bali żywiołów czerwonych. Można się zastanawiać, który z nich jest gorszy – ale po co? Powinniście rozumieć to moje machnięcie ręką i niedbałość o szczegóły, nawet jeśli w rzeczywistości te szczegóły są krytycznie ważne – powinniście to rozumieć zwłaszcza wy, którzy krzyczycie, że „PiS – PO, jedno zło”, nie dbając o fakty. Mówi się o was „antysystemowcy”. I tacy jesteście rzeczywiście. Kaja Godek, Grzegorz Braun, brednie Mentzena udającego eksperta od podatków, Korwin-Mikke wreszcie – wszystko to są dla was rzeczy wtórne. No, one wtórne nie będą, kiedy cały ten konfederacki gabinet osobliwości wpuścicie do Sejmu i pozwolicie im grać kluczowe role. Nie – to będą rzeczy pierwszorzędne.
Jeśli Mentzen jest „antysystemowy”, to ja jestem młody i piękny. Będę próbował wam mówić, czym naprawdę jest „antysystemowość”, bo ja zjadłem na tym zęby, a Mentzen z Bosakiem to dzieciaki, nie mające nawet pojęcia, o czym mówią, kiedy kłamią.
Pod prąd
Krytykowałem nie tylko i nawet nie przede wszystkim PiS, bo na to szkoda czasu zwłaszcza „w mojej bańce”, w której wszyscy to wiedzą. Krytykowałem partie opozycji, w tym tę, z listy której dziś startuję. Kosę mam więc ze wszystkimi, nie tylko z PiS. Krytykowałem zwłaszcza patologie partyjnej polityki, bo one są przemożne i ustrojowo uwarunkowane. Feudalne z natury. Z książętami rozdającymi biorące miejsca jak lenna w zamian za lojalność wasali. To jest jeden z solidnych elementów konstrukcyjnych stolika, który chcecie wywracać. I który pilnie trzeba zmienić, by wywracanie starego nie skończyło się brunatną, populistyczną katastrofą. Konfederacja w te partyjniackie buty weszła już jakiś czas temu, a teraz tkwi w nich i właśnie poleruje cholewki. Tego wywracać nie chce.
Partyjnego ustroju nie zmienią natomiast zawodowi partyjni politycy. Musieliby być sędziami we własnej sprawie. Reguły tej gry musimy im wyznaczyć my – ludzie, których oni mają reprezentować. Jak to zrobić? To trudne, ale właśnie w tym celu sam idę do wyborów. Moja biografia dowodem, że niczyim wasalem nie będę.
Krytykowałem również ustrój III RP, demokrację, która była w niej zawsze kulawa, poczynając od trójpodziału władzy – bo nigdy go nie widzieliśmy w Polsce, gdzie parlament był zawsze tylko zapleczem rządzącej większości. Ustawy degradowały prawo od dawna – to nie jest pisowski wynalazek. Nie ograniczały rządzących i zakresu ich władzy, a tylko realizowały jej politykę. Często kosztem obywatelskich wolności, ingerując w nasze życie w sferach, w które nie wolno wchodzić nikomu – a władzy zwłaszcza. To kolejny powód mojego startu: parlament, w którym znajdzie się reprezentacja rządzonych, a nie tylko rządząca większość i opozycja walcząca o władzę dla siebie, będzie krokiem w stronę prawdziwego trójpodziału.
Przeszłość III RP krytykowałem, pokazując, że to właśnie ona doprowadziła do zakwestionowania wszystkich reguł przez ludzi manipulowanych polityką, „wstających z kolan” i dochodzących do wniosku, że „każda polityka śmierdzi”. Ten bunt doprowadził do katastrofalnych rządów PiS i wraz z sukcesami Konfederacji prowadzi do katastrofy kolejnej – bo wasz bunt nie jest niczym nowym, jest podobny do buntu wyborców PiS. „Wymiany pokoleń” widzieliśmy już nie raz i tylko nieliczne z nich miały dobre skutki. Państwo wymaga gruntownej konstytucyjnej reformy – zastąpienie jednych drugimi nie zmieni niczego. Nie dokona tej przebudowy, kto obiecuje wam po dwa samochody, piwo i „pierdyliardy”. On czegoś innego chce. Chce waszych głosów w wyborach, a nie państwa, w którym wasz głos naprawdę decyduje.
Usiłuje płynąć z tym prądem, który akurat złapał, niczego innego nie robi. I nawet nieźle mu idzie. Dzięki wam.
Chcecie rewolucji, czy dwóch samochodów?
Jesteście przekonani, że polityka to pic? Macie rację! Ja też. Ale pic w polityce to puste hasła, wiece zamiast debat i darmowe piwo. Wy tymczasem patrzycie zafascynowani „amerykańskim wypasem” na konfederackie wiece, na Mentzena rozrzucającego kasę jak konfetti podświetlone reflektorami, patrzycie na najgorszą, pustą polityczną taniznę serwowaną wam bez żadnego już udawania, że chodzi o cokolwiek innego. Traktują was na tych wiecach jak bezrozumne stado i łykacie to. Wy?! „Antysystemowcy”?! Niepojęte. Dla mnie równocześnie rozczarowujące, bo to w ludziach chcących rozwalać system zawsze widziałem nadzieję. Również wtedy, kiedy wygadywali antyszczepionkowe niedorzeczności. Czegoś przynajmniej chcieli.
Nie lubicie podatków? Dobrze, to pogadajmy, po co nam państwo. Do czego dokładnie go potrzebujemy? Jeśli potrzebujemy. To poważne pytanie – wbrew pozorom i wbrew obyczajom „profesjonalnej polityki”. Odpowiedź wcale nie jest oczywista. To tylko po prostu nikt o to nie pyta. Podatki zaś – skoro o nich mowa – idą na bardzo różne rzeczy.
Na przykład na 500+, 14. emerytury i inne rzeczy tego rodzaju. To źle? Na pewno? Czy bogaci powinni wspomagać uboższych, czy nie? Czy wy sami chcecie się dzielić z uboższymi, bo tak wam każe poczucie solidarności? Czy może chcecie im dać trochę kasy, by za nią kupić spokój społeczny – trochę jak Mentzen, który rzuca kasą, by mieć wasze głosy? I jak Kaczyński, który kupuje głosy emerytów za „czternastkę”? W każdym przypadku – ile tej kasy trzeba, a ile bylibyście skłonni dać? A może w ogóle nie trzeba dawać nic, a spokój społeczny zapewnią Oddziały Prewencji Policji? Jeśli tak, to ile wydacie z kolei na to? I kto – jeśli ktokolwiek – ma kontrolować osiłków z pałami i bronią palną patrolujących ulice? Może np. sądy? Hę?
Ok., trzeba budować szosy, kolej, linie energetyczne. Może to do tego potrzeba państwa? Jaka jest lista tego rodzaju potrzeb? Co z tych rzeczy musi być działalnością państwa, a co spokojnie może być prywatne? Co odróżnia jedno od drugiego? Potrzebujemy np. szkół państwowych czy prywatne wystarczą? Czy nauczyciele, którym powierzamy nasze dzieci na 13 lat życia, powinni zarabiać mniej czy więcej od policjantów, polityków, od krajowej średniej? Czy może wystarczy im zapłacić tyle, co pomocy domowej zatrudnionej na czarno i gotowej zarabiać cokolwiek, bo dopiero przyjechała do Polski i na nic godziwego nie ma żadnych szans? Ktoś kogoś w Polsce kiedykolwiek o te rzeczy zapytał?
Skoro o nauczycielach mowa – czy szkoła ma być przymusowa, czy nie i dlaczego? Czy szkoła naprawdę ma być jednolita dla wszystkich? Czy dla szkoły, do której pójdzie wasze dziecko, ważne jest, czy ministrem jest Czarnek czy ktoś inny? I ile ma od tego zależeć – w życiu waszego dziecka? Czy byle dureń w randze ministra powinien móc jednoosobowo planować umeblowanie głów wszystkich naszych dzieci i określać im szczegółowy grafik zajęć, precyzyjnie określający, ile godzin tygodniowo dzieci spędzają na ćwiczeniach, a ile na ćwiczeniach z rachunków niesłusznie zwanych matematyką, ile mają mieć fizyki, a ile religijnej indoktrynacji? Bo tak absurdalna i pozbawiona kontroli władza ministra również nie jest pisowskim wynalazkiem, tak w III RP było zawsze, PiS zaledwie posadził na tym stołku obłąkanego Czarnka, a przedtem nierozgarniętą Zalewską. Więc może dla rodziców i dzieci jest jednak ważne to przede wszystkim, by nie być bezbronnym, kiedy ministrem edukacji zostanie faszysta, idiota lub gangster, bo to się zawsze może zdarzyć i – owszem – nie raz już się zdarzało? Czy może każda i każdy z nas powinien móc np. w sądzie dochodzić swych skądinąd konstytucyjnych praw i wolności i nie pozwolić byle kretynowi na stołku ministra ogłupiać naszego dziecka, indoktrynować i formatować go według własnego widzimisię? Czy przypadkiem o ustroju w ogóle nie powinniśmy myśleć właśnie w ten sposób? Ograniczając władzę i dbając o to, by być wobec niej równorzędnym partnerem?
Można tak pytać w nieskończoność i na różnych poziomach. Czy poseł ma w parlamencie głosować, jak mu zarząd partii każe, czy może jak mu każą wyborcy? Tych pytań nikt nigdy nie postawił i nadal nie stawia – Bosak z Mentzenem też nie. Naprawdę chcecie, żeby to ci faceci decydowali np. o prawie do aborcji po uzgodnieniu stanowisk z Mikkem i Braunem, a potem z Tuskiem lub Kaczyńskim zależnie od tego, kogo sobie wybiorą na kumpla – czy może wolicie sami wyznaczyć tak podstawowe zasady?
Umowa społeczna
Coś czuję, że nie lubicie słowa „społeczna”. Ale umowa leży wam już bardziej. A jeszcze lepiej kontrakt. Dla mnie może być. Państwo i jego konstytucja powinny być umową społeczną. Niech będzie kontraktem. Umową, w której decydujemy, czy bogatsi wspomagają biednych, na co zrzucamy się w podatkach i według jakich podstawowych reguł je dzielimy, kontraktem, w którym decydujemy, czy nauczyciele i opiekunowie naszych dzieci powinni brać więcej, czy mniej od np. policjantów. Co gwarantujemy każdemu, a o co ludzie mają się troszczyć sami, na żadną naszą wspólną pomoc nie licząc. Umową, w której to my, rządzeni wyznaczamy nieprzekraczalne granice rządzącym, nie pozwalając im się wtrącać tam, gdzie ich nie chcemy. W której określamy niezbędny zakres praw i wolności jednostek oraz mniejszości, umawiając się, że nasze wspólne państwo zawsze będzie ich bronić.
Tę umowę musimy zawrzeć między sobą – obywatelami. To nie politycy mają się umawiać na rządzące koalicje. To my musimy się umówić, co im wolno robić w naszym wspólnym państwie, a czego im robić nie pozwalamy. Oni własnej władzy sami z siebie nie ograniczą. Mentzen z Bosakiem też nie. Konstytucja powinna mieć dobre zapisy, to prawda. Ale dobra konstytucja to również taka, którą napisali obywatele, którą akceptują i szanują tak, jak się szanuje oczywiste reguły zachowania przy stole.
To kompletnie inny obraz państwa niż rzeczywistość Polski w rękach „klasy politycznej”, do której wasi ubrani w garnitury chłopaczkowaci idole właśnie aspirują. Powinniście raczej posłuchać dziadka z rozczochraną, siwą brodą. Chyba, że wolicie ściemę i naprawdę macie tak fatalny gust, że kiczowate estrady Konfederacji wam pasują. Tych, którzy głosowali na Konfederację rozumiem i ten ich wybór potrafię im wybaczyć. Ale nie róbcie tego nigdy więcej. Będziecie odpowiadać być może za największe nieszczęście, jakie może się przytrafić Polsce i ludziom, którzy tu żyją.