Senat oddamy, przykro mi…

Znamy listy kandydatów w stu okręgach wyborczych do Senatu RP. Nie powinienem tego mówić na nieco ponad miesiąc przed wyborami, ale nawet jeśli zdarzy się cud i pozbawimy PiS władzy nad Sejmem, to krucha większość opozycji — nawet jeśli cud będzie miał rozmiar tak znaczny, że większość będzie możliwa bez paktowania z Konfederacją — będzie miała przeciw sobie nie tylko Dudę i Przyłębską, ale także właśnie Senat. Już dziś widać, że Senat przegrać musimy. Jak to możliwe?

Nasz Senat i straty „paktu senackiego” z 2019

Cóż, przypomnijmy głosowanie sprzed 4 lat, kiedy trzy partie opozycji miały przewagę ok. 5% głosów nad PiS, a mimo to zdołały oddać PiS samodzielną władzę nad Sejmem, a stało się to dzięki decyzji o starcie trzema osobnymi listami. To D’Hondt. Powiedziano już o tym wszystko. W Senacie głosowanie jest jednak większościowe — a tu partie zawarły „pakt”, dzieląc się okręgami i umawiając na niewystawianie kandydatów przeciw sobie. W sytuacji przewagi poparcia powinniśmy byli wygrać. I wygraliśmy. Jednym mandatem przewagi. 5% przewagi w głosach powinno nam dać 5 mandatów więcej. W rzeczywistości ta przewaga powinna być jeszcze większa, ponieważ w 2019 oddaliśmy PiS 10 okręgów wyborczych, w których 3 partie opozycji miały bezwzględną przewagę nad PiS (licząc głosy sejmowe w tych samych komisjach wyborczych). PiS nie oddał ani jednego okręgu, w którym prowadził poparciem. Powinniśmy byli wygrać wtedy 61 mandatów. Jak to się stało, że ich nie wygraliśmy? I co to oznacza dla naszych szans w Senacie dzisiaj?

W 2019 roku na kandydatów ówczesnego „paktu senackiego” (w istocie był to gabinetowy podział skóry żywego jeszcze wciąż niedźwiedzia na partyjne kawałki, a nie żaden pakt) oddaliśmy o 773 769  głosów mniej niż ich padło na trzy partie kandydujące do sejmu, co oznacza stratę niemal 9% wszystkich głosów opozycji. Wbrew temu jednak, co uparcie powtarzał zwłaszcza Szymon Hołownia, nie był to efekt zniechęcenia „sztuczną koalicją”. Stało się coś zupełnie innego.

Zdecydowały „osoby trzecie”

„Pakt” zakładał — i wtedy i dziś — konfrontację jeden na jeden: kandydat „zjednoczonej opozycji” miał się zderzyć z kandydatem PiS. W rzeczywistości ta sztuka udała się zaledwie w 40 ze 100 okręgów. Jeśli głosy podliczyć tu, właśnie w tych okręgach, to okaże się, że kandydaci „paktu” nie zgubili żadnych sejmowych wyborców trzech partii opozycji. Przeciwnie — średnio w tych okręgach dostali niemal 6% głosów więcej, niż ich padło na partie opozycji w głosowaniu sejmowym w tych samych komisjach. Interesujące jest przy okazji spytać, czyje to były głosy — kogo poparli ci dodatkowi wyborcy opozycyjnych kandydatów senackich w odbywającym się równocześnie głosowaniu sejmowym. Otóż nie było w tych wyborach nikogo innego — to głównie wyborcy Konfederacji oraz mniejszych tworów jak Bezpartyjni Samorządowcy, ludzie od Liroya i podobni. Postawieni przed takim wyborem znacznie częściej głosowali na opozycję niż na PiS.

Spośród tych 40 okręgów opozycja wygrała 27 mandatów. Bez rewelacji — nie było wśród nich ani jednego, w którym PiS miałby przewagę, licząc głosy sejmowe. 13 tych konfrontacji przegraliśmy, bo musieliśmy. To były terytoria PiS, dla nas nie do wzięcia. W pozostałych 58 okręgach (nie liczę dwóch, w których opozycja nie wystawiła żadnej kandydatury) poza kandydatami PiS i „paktu” pojawiły się „osoby trzecie”. W całym kraju było ich wówczas 80. Byłem jedną z nich, ale byłem nietypowy. Na ogół byli to ludzie ze środowisk skrajnie prawicowych. Ci ludzie nie odjęli głosów kandydatom PiS. Odjęli je niemal wyłącznie kandydatom „paktu”. Średnio w tych 58 okręgach kandydaci „paktu” zgubili niemal 18% głosów oddanych w głosowaniu sejmowym na 3 partie opozycji! To tu straciliśmy te 10 mandatów. Zdobyliśmy ich w 58 okręgach i konfrontacji z PiS i „osobami trzecimi” 23 mandaty, choć przewagę mieliśmy w 34, a w 24 przekraczała ona 50% poparcia!

Do konfrontacji jeden na jeden dojdzie dziś zaledwie w 19 okręgach senackich!

I to przesądza. Te 19 okręgów, to niebieskie plamy na mapie w obrazku. Można mieć nadzieję, że polaryzacja ogarnie również wyborców prawackiego politycznego planktonu i „osoby trzecie” odbiorą nam głosów mniej niż wtedy. Być może. Może nie stracimy 18% głosów, jak wtedy. Ile stracimy? połowę? 9%? Niewiele to zmieni. Wtedy wygraliśmy o włos. Dziś o włos wygrać nie mamy żadnej szansy. Oczywiście — jak wtedy — nie w każdym okręgu „jeden na jeden” wygramy, choć z grubsza wygląda na to, że wygramy w większości. Podobnie nie w każdym okręgu z „osobami trzecimi” musimy przegrać. Na pewno wygramy przecież w Trójmieście i takich miejsc jest więcej. Michał Kamiński w jednym z podwarszawskich okręgów powinien dać radę nawet bez głosów Bezpartyjnych Samorządowców i Konfederacji, których głosy wziął w ramach „premii za zjednoczenie” 4 lata temu. Możemy np. odbić Olsztyn, gdzie PiS wystawia kandytaturę przeciw Lidii Staroń, a równocześnie startuje tam Konfederacja. Analiza szans w poszczególnych okręgach jest jeszcze do zrobienia, ale przynieść ona może niestety wyłącznie nieco dokładniejsze określenie rozmiaru porażki… Kiedy zapowiadano „pakt senacki”, mówiono, że jego celem są 63 okręgi. Ciekaw jestem, czy ktoś to dziś pamięta.

Bardzo przepraszam, że piszę o tym wszystkim bez ogródek i że demobilizuję nas przed bitwą, w której dobra wiara ma ogromne znaczenie. Ta wiara nie może nam jednak dać zwycięstwa. Powinniśmy mieć tego świadomość. Powinniśmy również rozumieć, dlaczego tak się stało. Pakt senacki powinny zawrzeć ze sobą nie trzy partie w Warszawie, ale wszyscy pretendujący w każdym ze stu okręgów wyborczych. Proponowałem to, bo choć to było skrajnie trudne, było też absolutnie konieczne. Napracowałem się nad tym, rozmawiając z pretendującymi prawakami i innymi ludźmi, biorąc na siebie i znane mi NGO’sy rolę organizatora platformy brakującej tu dramatycznie „pierwszej tury” wyborów, biorąc na siebie również cały smród i ciężar odpowiedzialności za „paktowanie z diabłem”. Dostałem sporo deklaracji udziału w tak skonstruowanym porozumieniu, którego celem w pełni akceptowanym przez te środowiska było wystawienie w wyborach właściwych jednego kandydata przeciw PiS. Dla wszystkich gotowych tak „paktować” było przy tym przecież jasne, że każda jakkolwiek transparentna i demokratyczna procedura „pierwszej tury” musi się skończyć zwycięstwem kandydatów opozycyjnych partii. Nawet dzisiejsze sondaże to pokazują. Te propozycje i te wysiłki zostały jednak zignorowane przez wszystkich uczestników dzisiejszego „paktu senackiego”. Efekt zobaczymy po 15 października — zakładam się o wszystko, że dzisiejszym moim przestrogom nie będzie chciał uwierzyć nikt.

Walkower

O tych swoich wysiłkach pisałem wiele razy. Czytało to bardzo ograniczone grono ludzi, ale partyjni decydenci poznali treść diagnozy i oferty. Wygląda to wszystko na oddanie pola walkowerem. Podobnie jak wybory z 2019 roku. Skoro ja potrafiłem przeliczyć kalkulatorem D’Hondta dosłownie wszystkie ówczesne przedwyborcze sondaże, by pokazać, że każdy z nich oznacza II kadencję PiS, tym bardziej w sztabach wyborczych opozycji musiano sobie z tego zdawać sprawę.

Zapowiadałem kandydowanie do Senatu. Nie doszło tu do żadnej choćby pozorowanej rozmowy. Kiedy podobne zapowiedzi padły z ust Giertycha i Petru, Borys Budka publicznie odpowiedział im propozycją marszu na „front wschodni” i walkę z PiS tam, gdzie trzeba naprawdę walczyć, a nie tylko wygodnie brać swoje, jak w Warszawie. Słysząc to, zdecydowaliśmy — Obywatele RP — spróbować startu w 47 okręgu senackim. Obejmuje powiaty garwoliński, miński i węgrowski — PiS wygrywał tu zawsze w cuglach. Również na tę ofertę nikt z żadnej partii nie odpowiedział ani słowem. W „pakcie” ten okręg przypadł Lewicy. Ale PKW nie zarejestrowała tu żadnego kandydata opozycji. PiS zmierzy się jeden na jeden z Bezpartyjnymi Samorządowcami… Cóż, i tak szans tu wielkich nie było. Ale walkower pozostaje walkowerem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Mój blamaż. Nie wystarczy mieć rację

W Sejmie przewaga. Trzeba będzie Konfederacji do przełamania weta Dudy. Senat — wbrew moim własnym prognozom — wygrywamy miażdżąco dzięki niebywałej frekwencyjnej mobilizacji. Moja kandydatura – nieporozumienie.

Czytaj»

Debata?

Debata w TVP była niezwykle interesującym studium upadku. Wielowymiarowego. Ale być może również upadku PiS.

Czytaj»

Obywatelskie Jedynki

Obywatelskie Jedynki to dziś 13 osób kandydujących w różnych okręgach z różnych list w całej Polsce. Inicjatywa jest otwarta.

Czytaj»

Nie policzymy się…

Strona „policzmy się” dotarła do niecałych 2,5 tys. osób. A miała dotrzeć do 250 tys., żeby akcja miała sens.

Czytaj»