Lewica zaproponowała mi start do Sejmu z jej warszawskiej listy. Propozycja była adresowana do mnie, do środowiska Obywateli RP i innych środowisk obywatelskich. To coś, co dawno temu powinny były zrobić wszystkie partie, a zrobiła tylko jedna. Późno, ale to jest bez wątpienia coś wyjątkowego w przaśnej polityce partyjnych interesów.
Decyzja jest dla mnie i dla Obywateli RP trudna. Senat, który powinien być ponadpartyjny, powinien strzec podstawowych norm ustrojowych i być instytucją, w której obywatele kontrolują politykę, byłby dla nas miejscem naturalnym. Sejm — trudniej. Sam uważam, że obecność w parlamencie ludzi, którzy w czytelny dla wszystkich sposób kontrolują rządzących jako przedstawiciele rządzonych, jest warunkiem przetrwania demokracji parlamentarnej. Jest to również — obawiam się bardzo — konieczny warunek przetrwania nowej, miejmy nadzieję, większości po najbliższych wyborach. Bo czasy będą trudne, kryzysowe, a większość parlamentarna — jeśli rzeczywiście się uda — będzie bez wątpienia krucha i mocno zależna nie tyle już od politycznych „skrzydeł”, ale po prostu od brunatnej Konfederacji. Ludzie muszą wiedzieć, że parlament reprezentuje ich, że nie jest tylko zapleczem i przedłużeniem władzy.
Obywatele RP bez wątpienia poważnie potraktują propozycję Lewicy. W jakichś normalnych warunkach — normalnych nie w sensie śmierci demokracji i jej instytucji, ale w świecie, w którym politycy zachowują się racjonalnie i uczciwie — odpowiedzielibyśmy, że kandydować będziemy chętnie, ale lista musi jedna, a o jej składzie muszą zadecydować wyborcy. W transparentnej procedurze z wyborem najlepszych osób i programów, a nie w wyniku targów czterech partyjnych liderów. Na to już dziś szans nie ma żadnych.
Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdybyśmy wiedzieli, że takich kandydatów może być w różnych miejscach w Polsce więcej — by się z nich dało utworzyć niezależną, ponadpartyjną reprezentację, np. klub lub chociaż koło. Nie wiemy, mówiąc zupełnie otwarcie, czy jeszcze nas stać na przygotowanie takiej ekipy w oparciu koniecznie o różne środowiska, nie mówiąc o możliwościach wynegocjowania tego z Lewicą, która przecież ma własnych kandydatów, co dobrze rozumiemy. Wiemy, że odpowiedzieć trzeba błyskawicznie i zrobimy to w ekspresowym tempie.
Propozycja Lewicy znaczy dla nas wiele i bardzo za nią dziękują — niezależnie od tego, czy cokolwiek z niej wyniknie dla składu list i wyniku wyborów. Wiem oczywiście, że Lewica chciałaby na tym otwarciu skorzystać skorzystać — i w pełni to akceptuję. Z radością będę patrzył na partyjne kalkulacje, w których wreszcie liczą się obywatelskie postulaty i aspiracje.
Podziękowania należą się również tym nielicznym publicystom, którzy jak Dorota Wysocka-Schnepf i Jacek Żakowski ostatnio (co było bezpośrednim powodem oferty Lewicy) upominali się o obywatelskich kandydatów w rozmowach o polityce z politykami. Jak widać, to by wystarczyło, gdyby było praktyką mediów. Presja ma sens. Bez mediów ten sens nie istnieje.