Koń lub pakt obywatelski
Jeśli celem wyborów w Warszawie jest wygrać z PiS, to możemy nie robić nic. Wygramy choćbyśmy wystawili konia… Pytanie, czy chcemy konia…
W szczęśliwie minionych ośmiu latach rządów PiS byłem jednym z przywódców ruchu obywatelskiego protestu. Jednym z wielu. Nie mnie oceniać, czy i na ile czymkolwiek się wyróżniłem, a jeśli tak, to czy wyróżniłem się dobrze. Byłem jednym z kilku inicjatorów ruchu Obywatele RP. Zaczynaliśmy wykluczeni z głównego nurtu ówczesnych wydarzeń, by niedługo potem ten główny nurt wyznaczyć. Nasze pięć minut sławy minęło jednak już dawno temu. W odróżnieniu od innych, jak KOD i Strajk Kobiet, nigdy nie mieliśmy w Polsce rządu dusz i bardzo świadomie nigdy go nie chcieliśmy. Sam dwukrotnie startowałem w wyborach. W obu przypadkach przegrałem, choć w obu nie to było celem, by wygrać wyścig do władzy. Nie zamierzam zaprzestać aktywności, bo choć zdołałem dokonać kilku rzeczy istotnych, większość tego, co kiedyś zamierzyłem, pozostaje wciąż do zrobienia. Czasy na szczęście nastają odmienne, więc działać trzeba inaczej. Dla mnie akurat trudniej – ale jestem szczęśliwy, że nic nie będzie już tak proste i tak łatwe, jak wtedy, kiedy w kilka lub kilkanaście osób stawaliśmy naprzeciw nienawistnym tłumom wyznawców PiS, czy brunatnej przemocy narodowców. Przywykłem iść pod prąd. Ta strona jest i będzie pod prąd również. To strona dla myślących krytycznie. Nie jest dla tych, którzy szukają prostych recept i potwierdzenia własnych racji. Witam serdecznie!
No, na pewno w normalniejszych.
Obudziliśmy się wreszcie 15 października 2023 roku. Niemal 75% frekwencji wyborczej było cudem. Do urn poszedł legion nowych wyborców. Kilkanaście procent więcej niż zwykle, tłum ludzi, których przy urnach wcześniej nie było. To głównie ludzie młodzi. Głównie kobiety. Zmobilizował ich tym razem nie żaden obywatelski ruch. Ani KOD, ani OSK, ani Obywatele RP, choć bez wysiłków nas wszystkich to nie byłoby możliwe. Od dawna już żaden z tych ruchów nie miał tej mobilizującej siły sprawczej, którą jednym tweetem potrafił uruchomić Donald Tusk. Jego sztab i on sam wykonał imponującą pracę. Skutecznie. Niespotykana w całej historii III RP mobilizacja wyborcza, nie do porównania z niczym, co było wcześniej, wliczając w to historyczne wybory z 1989 roku, była jego dziełem i ogromną zasługą — to ona unieważniła wszystkie napawające lękiem przedwyborcze prognozy — w tym zresztą moje własne. Wygraliśmy.
Wrócimy na tory jakoś funkcjonującego parlamentaryzmu. W mediach pojawi się pluralizm? Z pewnością większy. Push-backi na białoruskiej granicy? Niestety będą trwać. Będą teraz „humanitarne”. Ale będzie lepiej. Być może nikt już nie trafi za kraty za pomoc i nikt w tamtych lasach nie umrze. Aborcja? No, raczej nie w tej kadencji. Można — i trzeba — kontynuować tę wyliczankę, bo lista jest bardzo długa i obejmuje rzeczy fundamentalne. Pamiętać jednak trzeba przede wszystkim o dwóch sprawach definicyjnie podstawowych:
Parlament nigdy w III RP nie kontrolował rządu. Rząd i parlament reprezentowały zawsze tę samą polityczną większość, zatem prawdziwa kontrola nie była możliwa. Stanowione w parlamencie prawo szybko straciło właściwą sobie rangę ustrojową. Przestało stawiać granice rządzącym i wyznaczać reguły -- stało się zamiast tego narzędziem realizacji rządowej polityki.
W 2015 roku wielka część, choć nie większość polskich wyborców zakwestionowała demokratyczny porządek III RP. Czy ci wszyscy ludzie zwrócili się przeciw demokracji? Nie - raczej stwierdzili, że ustrój III RP nigdy nie był demokratyczny. To dlatego w następnych wyborach potwierdzali mandat PiS do demolowania ustroju i odwetu na rozmaitych "kastach" tworzących "elity" III RP.
Ubiegające się o władzę partie polityczne są niemal bez wyjątku wodzowskie. Rządzą się wobec tego dworskim lub mafijnym obyczajem. Taki charakter ma również parlamentarna większość. Nie wynalazł tego PiS. PiS przejął schedę III RP i wykorzystał ją według barejowskiego scenariusza.
Systemowych wad ustroju da się wymienić o wiele więcej, ale te dwie -- niesitnienie trójpodziały władzy i patologiczny ustrój partii politycznych połączony ze sprzyjącym patologii systemem wyborczym -- powodują, że w oczach wyborców polityka to sfera brudnych interesów, a parlamentaryzm nie zasługuje na zaufanie. Powodują one również tę bezcenną dla populistów tęstknotę za "wymianą elit". Niezwykle groźnym zjawiskiem jest, że podzielają ją dziś również zwycięzcy demokraci.
Nowa większość nie przełamie weta Dudy. Będzie ją paraliżował ten sam lęk przed populistami, który opozycji kazał w Sejmie na stojąco być brawa "obrońcom granic" w rzeczywistości odpowiedzialnym za zbrodnie na białoruskiej granicy. W rezultacie tych i innych procesów wielkie postulaty ruchu protestu - poczynając od reformy ustrojowej, poprzez aborcję, a na trwale gwarantowanych pensjach nauczycieli kończąc, nie zostaną zrealizowane. W niektórych sprawach nowa większość - z poparciem własnych wyborców - wybierze "drogę na skróty". Nie będzie np. ustawy o mediach publicznych, gwarantującej ich niezależność. Będzie zamiast tego likwidacja TVP jako spółki i powołanie nowej. Będziemy tworzyć system jeszcze mniej odporny na zamach stanu. Nie realizując zwłaszcza kobiecych postulatów osłabimy zaplecze obozu demokratów. Kolejny populistyczny wstrząs przyjdzie i przyniesie niewyobrażalne.
Większość najważniejszych dla Polski spraw wymaga konstytucyjnych decyzji. I odpowiedniej większości. Tej większości nie będzie nigdy w podzielonym między walczące partie parlamencie. Można jej szukać wyłącznie poza nim. Wśród obywateli. Trwała demokracja wymaga zakończenia polskiej wojny. Wymaga tego również realizacja najważniejszych postulatów ruchu protestu ostatnich lat. Prawo decydowania o nich trzeba odebrać politykom. Póki tego nie zrobimy, będą już zawsze orężem w ich własnej wojnie o władzę. Zrobić to możemy jak zrobiono w Irlandii. Trzecią Izbą, wylosowaną reprezentacją rządzonych. I powszechnym referendum.
Sprawdź, czy i na ile trafne okazywały się moje prognozy oraz na ile stałe są moje deklarowane poglądy:
Jeśli celem wyborów w Warszawie jest wygrać z PiS, to możemy nie robić nic. Wygramy choćbyśmy wystawili konia… Pytanie, czy chcemy konia…
Plan jest taki, żeby rozpocząć od obywatelskich kandydatek i kandydatów do Senatu, zmierzyć ich realne poparcie, a jeśli okaże się znaczące, wrócić do odrzuconych rozmów z partiami. Głosami wyborców wyłonić nie tylko wspólne kandydatury senackie, ale i listy sejmowe. Albo uda się obudzić w tej sprawie ruch społeczny zdecydowany i zdolny wywrzeć nacisk na partie, albo nic nie będzie z tych wyborów…
Wszystkim, czego tu trzeba jest po prostu wyobraźnia.
Kiedy się patrzy na Polskę, Węgry i inne nowe kraje Unii Europejskiej z regionu środkowo-wschodniego, łatwo dojść do przekonania, że eksperyment z demokracją tutaj zawodzi.
ⓒ Paweł Kasprzak