Plan jest taki, żeby rozpocząć od obywatelskich kandydatek i kandydatów do Senatu, zmierzyć ich realne poparcie, a jeśli okaże się znaczące, wrócić do odrzuconych rozmów z partiami. Głosami wyborców wyłonić nie tylko wspólne kandydatury senackie, ale i listy sejmowe. Albo uda się obudzić w tej sprawie ruch społeczny zdecydowany i zdolny wywrzeć nacisk na partie, albo nic nie będzie z tych wyborów…

Zacznijmy od Senatu

Przedstawiam propozycję Obywateli RP, przyjętą uchwałą przed Obywatelską Debatą poświęconą poszukiwaniu sposobu uzyskania konstytucyjnej większości w wyborach 2023.

Propozycja Obywateli RP

1. Cele w wyborach – racja stanu

Można je pojmować i określać różnie. Obywatelom RP chodzi o głęboką, konstytucyjną reformę ustrojową, naszym zdaniem niezbędną, nadającą sens konstytucyjnym obietnicom państwa, którego instytucje należą do obywatelek i obywateli. Wiemy jednak dobrze, że dzisiejszą racją stanu jest przerwanie koszmaru rządów PiS i tego celu nikomu nie wolno narażać na ryzyko w imię żadnych celów innych, choćby najsilniej uzasadnionych i naznaczonych najcenniejszymi wartościami.

Myślimy więc w kategoriach bliskich tym z nas, z którymi od dawna prowadzimy bardzo zasadniczy spór: celem w tych wyborach jest porażka rządów PiS i potem utrzymanie nowej władzy – to drugie jest krytycznie ważne i będzie niezwykle trudne z uwagi na wielkie wyzwania odbudowy państwa (jakkolwiek to rozumieć), pogłębiający się kryzys i siłę populizmu, który nie zniknie, a kryzys będzie mu dostarczał paliwa.

Wszyscy znamy podstawowe liczby – 3/5 mandatów potrzebnych nowej władzy do odrzucenia weta Dudy i 2/3 mandatów większości konstytucyjnej, której będzie trzeba (formalnie albo faktycznie z uwagi na mandat społecznego poparcia), ilekroć staniemy choćby wobec oporu przyjętego przez PiS TK. Niezależnie od dywagacji na temat list wyborczych i tego, ile ich będzie, zintegrowana opozycja niekoniecznie potrzebuje aż 60% głosów wyborców dla przekroczenia progu 3/5, ani 67% dla uzyskania większości 2/3. Niemniej wynik w granicach 60% poparcia jest właśnie tym, o co w nadchodzących wyborach powinno chodzić, by władzę zdobyć i utrzymać, nawet jeśli na dalszy plan odsunąć zasadniczą reformę ustrojową, praworządność, prawa kobiet i wszystkie inne tak krytycznie ważne kwestie. Jeśli więc rację stanu próbować określić liczbą, to jest nią właśnie 60%. Trzeba wiedzieć, jak wielkie jest to wyzwanie.

2. Zaufanie

Zakładamy, że tym razem nie porażka jest zagrożeniem największym, bo trendy zmian poparcia zapowiadają dziś przegraną PiS w każdym wariancie zachowania opozycji, a mimo wysokiego prawdopodobieństwa scenariuszy prowokacji, fałszerstw i przemocy, białoruski scenariusz nie wydaje się w Polsce możliwy. Zagrożeniem realnym jest pyrrusowe zwycięstwo.

Władza z mandatem niewystarczającym, by rozbroić wszystkie społeczne napięcia w warunkach kryzysu i konieczności bardzo poważnych zmian w krytycznie ważnych instytucjach ustroju. Upadek nowej władzy pod presją populizmu byłby nieszczęściem gorszym niż utrzymanie obecnych rządów. A ten scenariusz wydaje się nam, niestety, wciąż bardzo prawdopodobny.

Żaden wynik zbliżony do aż takiej przewagi jak owe 60%, których tym razem potrzeba, nie zdarzył się nigdy w historii III RP i należy sądzić, że jeśli w 2023 roku wystartujemy do zwykłej kampanii wyborczej, to ten wynik będzie nadal nieosiągalny. Z najnowszej historii pamiętamy tylko jedno zwycięstwo tej skali i chodzi oczywiście o 4 czerwca 1989. Nigdy później Polacy nie uświadamiali sobie tak silnie konieczności tak znacznych zmian i nigdy później nie byli w stanie nikomu zaufać aż w takim stopniu. Jak pamiętamy, wynikający z mandatu parasol ochronny nad rządem Mazowieckiego i kosztownym planem Balcerowicza był niezbędnym składnikiem polskiego bezprecedensowego sukcesu. Dzisiejsza sytuacja jest oczywiście różna, ale podobieństw jest także wiele. To wszystko pokazuje bezprecedensową skalę dzisiejszego wyborczego wyzwania i konieczność sięgnięcia również po środki bez precedensu.

Pytaniem zasadniczym jest dzisiaj, według nas: czym zastąpić owo zdjęcie z Wałęsą, które wówczas gwarantowało ogromne społeczne zaufanie.  Kluczem jest wiarygodność i zaufanie – pewność wyborców, że w wyborach chodzi o państwo i ich własny los, a nie o władzę i relacje między znanymi od lat politykami.

3. Konieczne warunki

Niezależnie więc od ważnych kwestii wyborczej strategii, jest dla nas z tych powodów jasne, że do wyborów powinien pójść ponadpartyjny ruch społeczny, a żadna partyjna koalicja przy wielokrotnie mierzonym w badaniach braku zaufania do partii nie będzie w stanie zdobyć niezbędnie potrzebnego poparcia. To oczywiście nie oznacza i nie może oznaczać żadnej próby wykluczenia z gry partii i ich polityków – przeciwnie, chodzi między innymi o to, by zaufanie do nich zbudować na nowych zasadach. Uważamy więc, że gospodarzem ponadpartyjnego porozumienia i podmiotem wyborczej inicjatywy powinien być właśnie ruch społeczny.

Prosimy wszystkich myślących podobnie o rozważenie zwłaszcza tego problemu. Naszym zdaniem tym, co powinniśmy zrobić w rzeczywistości już dziś, jest powołanie sieci obywatelskich komitetów wyborczych, które zapowiedzą wystawienie w wyborach wspólnych kandydatów i rozpoczną ich aktywne poszukiwanie w wielu zróżnicowanych środowiskach – wśród polityków, działaczy społecznych, ludzi reprezentujących takie środowiska, jak prawnicy, akademicy, ludzie kultury, nauczyciele, związkowcy i działacze społeczni.

Obywatelskie komitety powinny również zapowiedzieć wyraźnie, że wspólni kandydaci nie mogą być po prostu wskazani przez wyborcze sztaby, ale wyłonieni po spełnieniu minimalnych warunków przyzwoitej demokracji – po debatach oraz wysłuchaniach publicznych i po jakkolwiek wyrażonej woli wyborców. Kandydat ruchu obywatelskiego to zatem nie ten, który np. popiera aborcję dostępną bez ograniczeń, ale ten, który własne stanowisko w tej sprawie ujawni i który zechce zdobyć zmierzony w jakiejkolwiek demokratycznej procedurze (możliwych jest wiele procedur tego typu) mandat zaufania wyborców.

Podjęcie tego działania uważamy dziś za niezbędny warunek zwycięstwa wyborczego.

Z kolei warunkiem niezbędnym dla utrzymania władzy będzie zaufanie do parlamentu, który wyłonimy w wyborach.  Inaczej niż dotychczas, musi być dla każdej i dla każdego w Polsce jasne, że parlament nie jest wyłącznie emanacją politycznej większości sprawującej władzę, ale również reprezentacją rządzonych, którzy tę władzę kontrolują. Stąd kolejnym warunkiem koniecznym wydaje nam się obecność na wspólnych listach jak najsilniejszej grupy kandydatów niezależnych od partii rywalizujących o władzę.

Jest to przy tym – co chcemy bardzo wyraźnie podkreślić – gra o niezerowej sumie. Nie chodzi w niej o to, by politycy „posunęli się w ławkach”, ustępując w nich miejsca nowym twarzom. Nieliczne, ale istniejące doświadczenia takiego sposobu budowania ponadpartyjnych, obywatelskich porozumień, wskazują, że miejsc starczy tu dla wszystkich. Chodzi bowiem o większość bez precedensu w historii III RP, a ona jest realnie osiągalna.

4. Najpierw Senat potem Sejm

Z wielu formalnych względów najłatwiej i najbezpieczniej będzie przedstawić kandydatów do Senatu. To wydaje się również działaniem już dzisiaj najbardziej dla opinii publicznej oczywistym. Po pierwsze, nie ulega bowiem dla nikogo wątpliwości, że wszystkie opozycyjne środowiska powinny wystawić wspólnego kandydata lub kandydatkę w każdym ze stu okręgów senackich. Zgadzają się na to już dziś cztery główne partie opozycji.

Po drugie, wydaje się również jak najbardziej zrozumiałe, by oczekiwać więcej niż jednego „kandydata na kandydata”, by wysłuchać tych osób w debacie i by właściwą osobę wskazać w jej wyniku. Niekoniecznie wskazywać ją muszą wyborcy w otwartych prawyborach w pełnej skali. Można tę rolę powierzyć reprezentatywnemu panelowi obywatelskiemu lub inaczej skonstruowanemu, uzgodnionemu pomiędzy kandydatami gronu elektorskiemu, można wreszcie decyzję podjąć opierając się na ustalonych wcześniej sondażach. Każdy tego rodzaju wariant jest lepszy niż nietransparentna rekomendacja partyjnych central, targujących się o podział tortu za zamkniętymi drzwiami. Przy tym „obywatelski kandydat” to niekoniecznie bezpartyjny działacz społeczny. Będzie nim każdy – również polityk, w tym także ten, który ma dziś mandat Senatora RP – kto uzyska poparcie wyborców, a nie jedynie partyjną rekomendację.

Od tej aktywności proponujemy więc zacząć. Wydaje się, że powołanie kilku obywatelskich komitetów z tak określonym zadaniem jest możliwe do osiągnięcia i jest wystarczająco dobrym początkiem obywatelskiej kampanii wyborczej.

Koncentracja na Senacie w początkowej fazie ma jeszcze i tę zaletę, że Senat powinien pełnić funkcje w naturalny sposób odpowiednie dla działaczy obywatelskich, którzy nie uczestniczą w grze o władzę, a raczej dbają o przestrzeganie reguł tej gry. To właśnie z tą myślą aktywiści Obywateli RP zdecydowali się w tych wyborach kandydować i wzywają do tego również inne ruchy i środowiska obywatelskie.

Politycznie ważniejszy jest oczywiście Sejm. To jednak tworzy wyzwania, które nie wydają się dziś możliwe do udźwignięcia. Zarówno organizacyjnie, jak i politycznie. Niezbędne do uzyskania koniecznej tu zgody i współpracy partyjnych central wydaje się także zmierzone sondażami społeczne poparcie dla inicjatywy wyborczej obywateli. Jeśli powiedzie się obywatelska inicjatywa senacka, jeśli nabierze odpowiedniej społecznej rozpoznawalności, o podobnym sposobie kształtowania wspólnych list sejmowych będzie można pomyśleć realnie.

Tak brzmi propozycja Obywateli RP adresowana również do tych, z którymi nie zgadzamy się w wielu ważnych sprawach. Mamy nadzieję, że takie stanowisko nie wyklucza współdziałania pomimo tych różnic. Jest to przy tym propozycja debaty – a nie gotowy program działania, który proponujemy przyjąć lub odrzucić. Jeszcze istnieje przestrzeń dyskusji, jeszcze jest czas na przygotowanie takiego zwycięstwa, które może zapewnić Polsce bezpieczną przyszłość. Ale czas nagli.

Wszystko powyższe opieramy na przekonaniu, że warunkiem prawdziwej społecznej mobilizacji – obejmującej zarówno 10 milionów obywatelek i obywateli głosujących dziś na partie i kandydatów opozycji, ale również znaczną część niegłosujących, bo do polityki zrażonych, wszystkich tych, którzy w poszukiwaniu „nowej jakości” głosowali z nadzieją na rozmaite nowe inicjatywy, popierając Palikota, Kukiza, Petru, Biedronia, w jakimś stopniu również Konfederację i ostatnio Hołownię, a także część dotychczasowych wyborców PiS – jest autentyzm i poczucie sprawstwa, przekonanie, że każdy i każda z nas może pisać historię kraju, że stawką jest nie los „klasy politycznej”, ale nas wszystkich, i że demokracja naprawdę działa. W atmosferze powszechnej i dobrze przecież uzasadnionej niewiary w politykę, żadna wyborcza obietnica nie ma sensu. Nie da się dowieść wiarygodności żadnej z nich. Z wyjątkiem samej demokracji – tę obietnicę można po prostu wypełnić w działaniu. Zróbmy to.

Obywatele RP

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Chociaż przesuńcie ten płot, idioci…

Płot na granicy dostarcza rozstrzygającego dowodu nie tylko w sprawie etyki, która dziś nikogo nie obchodzi, „bo wojna” i „bo wybory”, ale również w sprawie rozumu. Rządzili i rządzą nami ludzie bezrozumni.

Czytaj »

Panie Premierze,

Nie mam na kogo głosować. Ale to pół biedy. Ilekroć się odezwę, zewsząd słyszę „odczep się od Tuska”. To zaś powoduje, że mojej Polski nie ma. Nie zdołał tego sprawić Kaczyński, sprawił to Pan. Chcę, żeby Pan to wiedział.

Czytaj »

Jak będzie?

Będziemy wszyscy wspierać nasz rząd. Słusznie. Bo to jest właśnie nasz rząd. Tak chcieliśmy przez osiem lat. I tak wybraliśmy. Nie będziemy dbać ani o ustrój, ani o legalistyczną, konstytucyjną ortodoksję. Nie będziemy dbać również o zaniechania. Też słusznie – możliwości są, jakie są, nie da się tego ignorować, jak to zrobiła Helsińska Fundacja w sprawie telewizji. Skutek będzie jednak taki, że na tym etapie będziemy zarówno wspierać autorytarny model państwa, jak i mobilizować emocje do politycznej wojny z prawicą. Każdy postulat trwałej naprawy polskiej demokracji stanie w ostrym konflikcie z bieżącą pilną potrzebą utrzymania władzy demokratów. Dopóki w wojnie o władzę będziemy wygrywać, będzie nieźle, co nasze dzisiejsze myślenie usprawiedliwi. Źle będzie, kiedy przegramy. Będzie gorzej niż w przegranych znanych nam z przeszłości. I być może rzeczywiście tak już musi być.

Czytaj »