31 stycznia 2023 roku późnym wieczorem, po wyczerpujących, wielogodzinnych obradach angażujących posiedzenie plenarne Senatu, obrady senackich komisji, zaproszonych gości, w tym przedstawicieli rządu i samorządu terytorialnego, senacka opozycyjna większość zdecydowała, by sejmowej ustawy o SN nie odrzucać w całości, a przyjąć do niej poprawki. O których z góry wiadomo było, że większość sejmowa odrzuci je, co politycy PiS zapowiedzieli wprost. Całej sprawie towarzyszy skandal w relacjach między partiami, który w komentarzach przesłania wagę samego przedmiotu dyskusji – ruiny polskiej praworządności i niezawisłości sądów, powodu największej społecznej kampanii w dziejach III RP i największych sukcesów obywatelskiego oporu przeciw bezprawiu. Już sam ten fakt jest bolesny dla kogoś, kto w tej kampanii aktywnie uczestniczył, ponosząc w niej niemałe koszty.
Draka w Sejmie, elegancja w Senacie
Kontekst awantury o głosowanie jest zaś wyłącznie wyborczy. Chodzi oczywiście o decyzję podjętą nagle lub w każdym razie nagle ogłoszoną – by w sprawie kolejnej pisowskiej ustawy o SN opozycja wstrzymała się od głosu, umożliwiając jej przyjęcie, co w przypadku głosowania przeciw nie byłoby możliwe z powodu głosów ludzi Ziobry. Powód podany przez Donalda Tuska i powtórzony potem przez wielu innych polityków, był następujący: PiS zmienia prawo licząc, że odblokuje w ten sposób unijny fundusz KPO. Pisowska ustawa nie spełnia wprawdzie unijnych warunków i jest niekonstytucyjna, ale byłoby politycznym samobójstwem głosować w tej sytuacji przeciw próbie uzyskania pilnie potrzebnych i wielkich pieniędzy. Opozycja zademonstruje więc poparcie dla starań rządu o unijne pieniądze. W dniu głosowania z porozumienia – o którym każda z partii opowiada zresztą inną historię – wyłamał się Szymon Hołownia i siedmioro jego posłów z Pl 2050. Głosując przeciw, powoływali się na konstytucyjne pryncypia. Okrzyknięto ich zdrajcami – mówi się dziś, że na wspólnej liście opozycji (niezależnie od tego, że ona nie istnieje i żadnych szans na nią nie widać) miejsca dla Hołowni nie będzie. Sejm ustawę oczywiście przyjął pomimo nielicznych głosów przeciw, odrzuciwszy wprzód jak zwykle wszystkie poprawki zgłaszane przez opozycję.
Głos Senatu nie był w tej sytuacji czczą formalnością, jaką na ogół bywa. Uchwalenie senackich poprawek powoduje, że one – i tylko one – będą przedmiotem kolejnego głosowania w Sejmie. Zostaną oczywiście odrzucone. Odrzucenie przez Senat ustawy w całości powodowałoby natomiast, że właśnie ta uchwała musiałaby zostać odrzucona z kolei przez Sejm, co powtarza głosowanie nad jej całością. PiS znów nie miałby tu większości – opozycja miałaby szansę skutecznie zagłosować przeciw niekonstytucyjnym rozwiązaniom. Na to się jednak nie zdecydowano. W Senacie padły zaledwie trzy głosy za taką propozycją: Jacka Burego, Michała Kamińskiego i Wadima Tyszkiewicza. Mniejszość PiS głosowała z kolei przeciw poprawkom – i przegrała. Po czym całość ustawy i komplet poprawek Senat przyjął już zgodnie. Rzadkość.
Obrady Senatu trwały wiele godzin. Obejmowały posiedzenia dwóch senackich komisji i obrady plenarne. Wystąpili goście – m.in. rządowy minister od kontaktów z Unią oraz samorządowcy. Ze strony rządu podkreślano głównie, że treść pisowskiej ustawy jest uzgodniona z Komisją Europejską i spowoduje wypłatę środków z KPO, a wszelkie zmiany naruszą zawarte już porozumienie z Unią. Samorządowcy mówili głównie o tym, jak bardzo potrzebują unijnych pieniędzy, wspominali o 1000 inwestycjach, które czekają na fundusze. Senatorowie – z wyjątkiem trójki optującej za odrzuceniem ustawy – podkreślali, że rolą Senatu jest „robić swoje”, czyli wnieść poprawki, które naprawią wady niekonstytucyjnej i niespełniającej unijnych kryteriów ustawy, a za decyzję Sejmu Senat nie odpowiada. Również opowiadali się przyjęciem unijnych pieniędzy, podkreślając, że jedynie stosunkowo niewielka ich część dostanie się w ręce rządu, podczas gdy większością dysponować będzie samorząd, co daje gwarancje ich rzetelnego wykorzystania. Podkreślali również, że pisowski projekt poza licznymi wadami zawiera niezwykle ważne zapisy korzystne – dotyczące instytucji testu niezawisłej bezstronności sędziów, w tym tych nieprawidłowo mianowanych w czasach „dobrej zmiany”. Lepiej jest mieć ten przepis niż go nie mieć – co podkreślał głównie senator Marek Borowski. W dużej mierze dzięki krytycznemu wystąpieniu Michała Kamińskiego debata senacka nabrała rzetelnego charakteru, a poza nim i Borowskim, warto wspomnieć również celną wypowiedź Kazimierza Ujazdowskiego, co czynię tym chętniej, że z Ujazdowskim mam stosunki niedobre. Obszerne fragmenty tych trzech wypowiedzi – poniżej na końcu tekstu.
Mój pierwszy wniosek z tego, co stało się w Senacie 31 stycznia: szkoda, że przynajmniej tak rzetelna, wreszcie jakoś wyczerpująca dyskusja nie poprzedziła tamtej, nie wiadomo w jakim celu, trybie i przez kogo dokładnie podjętej decyzji, by opozycja pozwoliła ustawę przepuścić w Sejmie. Rozumielibyśmy wtedy powody i okoliczności tej decyzji nieco lepiej – a choć nadal opinia publiczna nie miałaby na nią wpływu, to przynajmniej bardziej zwracalibyśmy uwagę na merytoryczną istotę problemu, a nie na dywagację, kto tutaj kogo zdradził na opozycji. Pozostałe wnioski są więc związane z merytoryczną istotą sporu i niestety są już jednak bardzo złe. W Senacie wydarzyła się kontynuacja skandalu, który rozpoczął się wcale nie w dniu wstrzymania się od głosu w Sejmie, ale znacznie wcześniej.
1. Relacje opozycji z Unią
Szynkowski vel Sęk podkreślał bezustannie, że „wszystko jest uzgodnione”, co zresztą celnie punktował wspomniany Ujazdowski, pytając od kiedy to polski rząd, gadający tyle o suwerenności w relacjach z Unią, uzgadnia z nią w detalach własne wewnętrzne prawo w trakcie jego stanowienia. Opozycja odpowiadała vel Sękowi, że poprawki mogą jedynie umocnić porozumienie z Unią, a nie mu zaszkodzić. Ale dosłownie każda z wypowiedzi polityków opozycji za dobrą monetę brała to właśnie zapewnienie vel Sęka: „kasa jest załatwiona”, chyba jedynie Michał Kamiński opatrywał to wciąż znakiem zapytania.
Wypada więc – przed oceną – przypomnieć kilka faktów. Pomiędzy akceptacją polskiego planu odbudowy przez KE (co zresztą przecież już nastąpiło późną wiosną ubiegłego roku), a wypłatą pieniędzy musi nastąpić kilka innych trudnych głosowań, w tym – o ile nie myli mnie pamięć o skomplikowanych unijnych procedurach – w co najmniej dwóch składach Rady Europejskiej. Zanim one nastąpią, zapisane i zaakceptowane już dawno temu „kamienie milowe” muszą zostać zrealizowane. Co podlega osobnej i obiektywnej ocenie.
Wypada przypomnieć, że kiedy tuż po wspomnianej wstępnej akceptacji KE Ursula von der Leyen przyjechała do Polski w pierwszych dniach czerwca ubiegłego roku, również słyszeliśmy zewsząd – nie tylko od ministrów Morawieckiego, ale także od komentatorów w opozycyjnej prasie – że sprawa „jest załatwiona” lub też, jak to określały niektóre z komentarzy, „sprzedana”. Ba – spór z Unią podobnie „załatwiony” miał być jeszcze z Junckerem w 2018 roku. Małgorzata Gersdorf miała zakończyć kadencję przed konstytucyjnym terminem, podobnie jak „starzy sędziowie” SN, a żaden pozew KE przeciw Polsce do TSUE nie miał się wydarzyć. Przy każdej z tych okazji słychać było, że dla normalizacji stosunków i w imię „business as usual” Europa miała zapomnieć o naszych protestach i zaakceptować nowy porządek w Polsce, co najwyżej wyrażając ubolewanie z jego powodu, jak to wcześniej robiono wobec Węgier. W rzeczywistości, jeśli w sprawie praworządności i jej obrony jakieś polityczne instytucje i jacyś politycy stanęli na wysokości zadania, to europejscy. Nie polscy.
Wypowiedzi przywódców polskiej opozycji o pieniądzach z Unii, które „są już załatwione” w zamian za pisowski niekonstytucyjny prawny bubel, są skandalem właśnie dlatego. Oczerniają Unię. Sugerują, że jej politykom i instytucjom nie o żadne podstawowe wartości traktatowe chodzi, o żadną praworządność na podstawowym poziomie, tylko o bieżącą politykę. Jak można wygadywać tego rodzaju nieprawdy? I to w sytuacji, w której jest najzupełniej jasne, że gdyby nie Unia, Polska już dawno osunęłaby się w Putinowski standard bezprawia?
Albo politycy opozycji „pomogą” Unii zaakceptować „kompromis” z PiS bardziej niż to zrobili wstrzymując się od głosu w Sejmie, albo lęk przed pisowską propagandą, o którym mówią z tak porażającą otwartością, jest w nich tak silny, że sami powtarzają nieprawdy słyszane właśnie w TVP. Nic poza wypowiedziami vel Sęka nie świadczy w żaden sposób, że „sprawa jest załatwiona” – to oszczerstwo, a jego powtarzanie i uwiarygodnianie jest skandalem.
Samorządowcy na darmo zjechali do Warszawy. Gadanie o 1000 inwestycjach było nie na temat. Pisowska ustawa nie załatwi tych pieniędzy. To powinno być jasne i o tym należało mówić przede wszystkim. Donald Tusk, a z nim politycy opozycji, uznali jednak, że temat jest publicznie „nie do sprzedania”, że nikt nie zrozumie walki o sądy za cenę unijnych pieniędzy, choć ta definicja problemu jest przede wszystkim oczywiście fałszywa. W rzeczywistości w czerwcu pokazała to w Warszawie Ursula von der Leyen. Tak – powiedziała – pieniądze czekają. Musicie zrealizować kilka prostych i bardzo podstawowych warunków, które zresztą sam wasz premier zapisał w zaakceptowanym przez Unię projekcie KPO. Nie tylko bez żadnego trudu zrozumiano, o czym mówiła w tych raptem dwóch zdaniach, stawiając nimi w kłopotliwej PR-owo sytuacji rząd, nie Unię i nie opozycję. Kryjąc ociężałość własnych tyłków i niedowład intelektów polscy opozycyjni politycy odpowiedzialność przerzucają na Unię, kompromitując ją w ten sposób. To najbardziej nieodpowiedzialna postawa jaką sobie można wyobrazić.
2. Krótki kurs historii politycznej impotencji
Jeszcze zanim rozpoczęła się – po ponad roku protestów w sprawie sądów – kampania „Europo nie odpuszczaj”, która zaowocowała kilkoma orzeczeniami TSUE oraz ETPCz, a także polskich SN i NSA, w listopadzie 2017 roku Parlament Europejski głosował rezolucję o wszczęciu wobec Polski procedury naruszeniowej w związku ze złamaniem podstawowych reguł niezawisłości bezstronnych sądów. Z 19 europarlamentarzystów PO zaledwie sześcioro głosowało za tą rezolucją – wbrew partyjnej dyscyplinie głosowania. Tomasz Siemoniak – wiceszef PO – zapowiadał sankcje wobec nich, wyjaśniając, że jego partia podziela wprawdzie unijną ocenę stanu spraw w Polsce, ale nigdy, nawet w najłagodniejszej formie, nie opowie się za żadnymi sankcjami przeciwko Polsce. Szóstka europarlamentarzystów omal nie wyleciała potem z partii, a uratował ich przed tym… — ONR, wieszając ich podobizny na szubienicach: „za zdradę”. No, po czymś takim nie wypadało Platformie ustawiać kolejnych szubienic. Jednak zdanie Siemoniaka obowiązywało odtąd w polityce opozycji jako doktryna.
Z tego powodu partie opozycji nie uczestniczyły w żadnym stopniu w rozpoczętej w następnym roku kampanii, której jednym z elementów był nacisk na KE w kierunku pozwów do TSUE. W pierwszych dniach czerwca 2018 obradowała w Pałacu Kultury i Nauki Europejska Partia Ludowa. Staliśmy wtedy grupą aktywistów kilku organizacji, rozdając europejskim politykom ulotki i lobbując na tę rzecz. Politycy europejscy przyjmowali nas z ogromnym zainteresowaniem. Polscy – omijali nas szerokim łukiem.
– Musimy teraz być razem – to Piotr Borys. Nerwowym szeptem.
– Pewnie, że razem, to może stańcie przy nas – to ja.
– Sądy? Dajcie spokój, przegrana, nieistotna sprawa. Ja tu po budżet idę, to jest ważne, a nie jakieś sądy – to z kolei Janusz Lewandowski.
Joseph Daul, ówczesny przewodniczący EPL, występując potem na wiecu z okazji rocznicy 4 czerwca pod Niespodzianką na pl. Konstytucji zapowiedział poparcie swej frakcji dla wniosku KE do TSUE. Taki był efekt jednodniowej pikiety. Szefowie PO i PSL, którzy do EPL należą i których sprawa dotyczyła bezpośrednio, zgodnie z „doktryną Siemoniaka” nie odezwali się nigdy ani słowem. Pomimo wielu lat kampanii. Na europejskich korytarzach nie byli w tej sprawie spotykani, w kuluarach słyszeliśmy od nich wyłącznie to, co wyżej.
Powody były zawsze te same, jak to, co tak otwarcie powiedział w ostatnim czasie Donald Tusk – opinia publiczna nas usmaży za wspieranie sankcji. Dokładniej – opinia wyborców PiS. Z opinią własnych wyborców opozycja liczyć się nie musi: my wybaczamy wszystko, włącznie z owacją dla Straży Granicznej, kiedy znamy już listę jej ofiar.
Nie wierząc ani w realną możliwość unijnych sankcji, ani w ich ewentualny wpływ na politykę PiS, opozycja czekała więc na kolejne nowelizacje tych samych ustaw zaproponowane przez Ziobrę, PiS, Dudę, nigdy nie przedstawiając własnych – a choć ostatnio udało się jej wcisnąć projekt przygotowany w środowisku stowarzyszenia Iustitia, wsparty przez wszystkie ruchy i większość organizacji obywatelskich, to zwlekano z nim tak, że pierwszy do Sejmu trafił projekt Dudy. Nikt z polityków ani przez moment nie wierzył, że los projektu społecznego może zakończyć się inaczej, jak tylko w sejmowej zamrażarce – co zresztą oczywiście się stało i co zostało przyjęte jako norma, która nikogo nie zaskakuje i nie obchodzi.
Jak zawsze, tak i tym razem w parlamencie przez wiele dni i bezsennych nocy składano poprawki do ustawy Dudy, odrzucane przez pisowską większość, a posłowie uznawali, że zrobili, co do nich należy, po fakcie rozkładając ręce i mówiąc, że taki jest rachunek głosów. Jakby nie znali go z góry i jakby nie wiedzieli tego przede wszystkim, że wszystkie dotychczasowe nowelizacje ustaw o sądach i wszystkie drobne, mniej lub bardziej znaczące ustępstwa, jak zachowanie kadencji I Prezes i sędziów Sądu Najwyższego dokonały się przecież rękoma posłów PiS, a nie na skutek jakiejś cudownej przewagi w głosowaniach, że dokonały się pod silną zewnętrzną presją wbrew rachunkowi głosów, a zgodnie z rachunkiem interesów, który udało się narzucić władzy. Ten rachunek wystawiały PiS nie partie opozycji, a organizacje i ruchy obywatelskie dzięki wsparciu instytucji Unii.
„Doktryna Siemoniaka” obowiązuje, chociaż unijne sankcje nastąpiły i chociaż tworzą one sytuację, w której ich konsekwentne podtrzymanie i wykorzystanie może przynieść spektakularną klęskę PiS. O tym właśnie, o tej możliwej ofensywie wprost mówił z senackiej trybuny jeden jedyny Michał Kamiński. Na rachunek głosów posłowie opozycji powołują się zawsze, uzasadniając nim „doktrynę Siemoniaka” – również wtedy, kiedy ten rachunek przestaje działać i obóz władzy nie jest w stanie samodzielnie przegłosować kolejnego antykonstytucyjnego gniota. Z dyscypliny wstrzymania się od głosu wyłamała się np. Kamila Gasiuk-Pihowicz, choć dotąd przy całej własnej imponującej determinacji ona również uważała, że poza próbami z góry skazanymi na porażkę lub w najlepszym wypadku sejmową zamrażarkę, nie da się zrobić niczego. Jako jedna z bardzo nielicznych zauważyła, że przynajmniej tym razem da się zrobić cokolwiek. Pozostali postępują tak, jak wciąż między wierszami zarzucają to Unii – wygłaszają deklaracje, że „nigdy nie będzie naszej zgody” nie tylko wtedy, kiedy faktycznie są bezsilni, ale także wyraźnie po to, by deklaracjami niezgody i oburzenia zastąpić realne działanie – co w senackiej debacie widać było w każdym słowie kolejnych senatorów miażdżąco krytykujących pisowskie bezprawie i równocześnie optujących za jawnym wsparciem podtrzymującej je ustawy.
Inny, merytoryczny przedmiot sporu nie istnieje, choć bardzo sprawnie i na swój sposób odpowiedzialnie konstruował do w senackiej debacie Marek Borowski. Nieporównanie bardziej niż dzisiejsze wsparcie pisowskiego „kompromisu” uzasadnione było przecież pamiętne głosowanie Lewicy za ratyfikacją Funduszu Odbudowy pod koniec 2021 roku. Oburzenie „zdradą” było wówczas powszechne, zwłaszcza po rozmowach Czarzastego z Morawieckim i uzyskanych w ich trakcie „ustępstwach”. Było przecież wtedy jasne, że akceptacja unijnego planu oznacza z polskiej strony wyłącznie zgodę na ten unijny projekt, że nie oznacza ona rezygnacji z zasady „pieniądze za praworządność”, o której doktryna Siemoniaka zakazywała zresztą w ogóle nawet wspominać.
Sama z siebie doktryna Siemoniaka jest kalką z zasady „nie drażnić niedźwiedzia” konsekwentnie stosowanej przez Zachód w stosunku do Putina i skompromitowanej wobec wojny w Ukrainie – przecież nie dzięki temu, że Putin dokonał agresji, ale dlatego, że Ukraińcy zdecydowali się i zdołali skutecznie mu przeciwstawić. Powiedziałbym – z zachowaniem proporcji – że polski opór w sprawie sądów zdołał przełamać tę samą niewiarę w istnienie realnych możliwości pokonania niedźwiedzia, jak to się stało w przypadku Putina i Ukrainy. A jednak doktryna Siemoniaka obowiązuje nadal: w poleceniu Tuska, by pomóc pisowskiej ustawie, wyraźnie wskazano powód – opór nie ma sensu, rozjadą nas.
3. Oś sporu i rzut oka na przyszłość
Marek Borowski ma rację: lepiej jest mieć kontrolę bezstronności, narzędzie przeciw dyspozycyjnym neosędziom, niż jej nie mieć. Być może ma również rację, że warto za to zapłacić cenę w postaci pozostawienia neosędziom w NSA dyscyplinarek wszczynanych przeciw sędziom uczciwym. Uważam, że ani nie warto, ani nie wolno. Spór dotyczy jednak przede wszystkim czego innego – tego mianowicie, czy jakąkolwiek cenę trzeba rzeczywiście dzisiaj płacić i czy warto to robić, skoro PiS stoi pod ścianą i da się na nim wymusić ustępstwa zdecydowanie większe, a może nawet doprowadzić władzę do spektakularnej klęski. O tym mówił Michał Kamiński – i o taką postawę bezustannie od lat apelowali Obywatele RP, domagając się od opozycyjnego Senatu ofensywnej polityki zwłaszcza w tak kryzysowych sytuacjach jak wojna o aborcję rozpętana w środku kryzysu pandemicznego, tworząca zarówno gwałtowną potrzebę, jak i możliwość politycznego rozejmu na twardych, określonych przez opozycję warunkach, wśród których oczywisty warunek minimalny – zamrożenie karnych skutków orzeczenia Przyłębskiej – mógłby uratować kilka ludzkich żyć.
Rozmowa o tym nigdy się w Polsce nie odbyła. Senackie wystąpienia Borowskiego i Kamińskiego były ledwie jej namiastką. Argumenty obu stron nie są puste. Decyzję, by przyjąć „kompromis”, jak go zdefiniował Marek Borowski (a nie jako manifest kunktatorskiego lęku wyrażony przez Siemoniaka i powtórzony przez Tuska), da się zrozumieć. Podjęto tę decyzję jednak bez żadnych rozmów. Po ludzku patrząc, to po prostu świństwo. Tusk wydał komendę unieważniającą lata ogromnego społecznego wysiłku, do którego nie przyłożył palca, kosztem ludzi, którzy w tej sprawie nadstawiali karku w niektórych przypadkach niezwykle boleśnie – z żadnym z nich nie zamieniwszy słowa, nie powiedziawszy nawet żadnego „przepraszam”. Efekt był przy tym najszkaradniejszy z możliwych – natychmiast wykorzystano sytuację do przedwyborczych, międzypartyjnych połajanek. I to one zajmują uwagę publiczności.
Świństwo świństwem – nieporównanie gorsza w tej sytuacji jest wynikająca z niej prognoza przyszłości. Otóż być może opozycja nie przegra wyborów – to jest wciąż możliwe. Jasne jest jednak, że między bajki trzeba odłożyć marzenia o konstytucyjnej większości, nawet o 276 mandatach przełamujących weto Dudy. Nie będzie żadnej wspólnej listy, utopiona w partyjnych manewrach zostanie jak zwykle każda próba mobilizacji świadomego celów społecznego ruchu, który mógłby przynieść demokratom zwycięstwo miażdżące. Czeka nas więc rząd oparty o kruchą większość, zmuszony do trudnych manewrów wobec jeszcze trudniejszych wyzwań kryzysowej sytuacji. Sparaliżowany tym samym strachem przed „drażnieniem niedźwiedzia” populizmu (on przecież nie zniknie), który legł u podstaw doktryny Siemoniaka. Ta doktryna obowiązywać będzie w najlepsze.
Jeśli ktokolwiek sądził, że „najpierw obronimy demokrację”, a potem zajmiemy się np. rozdziałem kościoła od państwa, gwarancjami praw kobiet, reformą ustroju być może, niech o tym zapomni. Nikt nie podejmie ryzyka „drażnienia niedźwiedzia”.
Jeśli ktokolwiek liczy w tej sytuacji chociaż na „ciepłą wodę w kranie”, jakąkolwiek spokojną normalność, niech o niej zapomni również. Słaby, sparaliżowany strachem rząd nie potrwa długo. Powody, dla których upadł w 2015 roku powrócą zwielokrotnione. Sprawa Sądu Najwyższego i zachowanie polityków opozycji pokazują to dowodnie.
Michał Kamiński
Z protokołu posiedzenia Senatu, 31.01.2023:
Jak to się stało, że sprawa, w której tak naprawdę jak w soczewce skupiły się wszystkie słabości rządu Prawa i Sprawiedliwości, w której widać całą nieudolność tego rządu, w której widać walkę z praworządnością, walkę z Europą i jednocześnie głęboki podział wewnątrz rzekomo zjednoczonego rządu rzekomo Zjednoczonej Prawicy, zamiast stać się gwoździem do trumny tego rządu, stała się zarzewiem zupełnie niepotrzebnego sporu w opozycji? Chciałbym dzisiaj na to odpowiedzieć i dać receptę, jak z tego niepotrzebnego sporu wyjść. Bo wszyscy dzisiaj – i ta dyskusja pokazuje to chyba bardzo wyraźnie – potrzebujemy innej filozofii i innej praktyki rządzenia, niż daje nam Prawo i Sprawiedliwość, które taką nazwę nosi już chyba tylko dla smutnego żartu.
Zadajmy więc sobie najpierw pytanie, co dzieli w tej sprawie opozycję, a co jej nie dzieli. Czy dzieli nas stosunek do ustawy o Sądzie Najwyższym, tej, która leży dziś przed nami? Czy jest w opozycji ktoś, kto mówi, że to jest ustawa konstytucyjna? Nie. Chwała Bogu, w tej sprawie wszyscy, od lewa do prawa, mówimy jednym głosem. Dzisiaj przedstawił to lapidarnie, zwięźle i bardzo skutecznie senator Pociej. Powiedział: to gniot konstytucyjny. Co do tego nie ma sporu, nie ma ani jednego polityka opozycji, który by powiedział, że ta ustawa jest zgodna z konstytucją i że jest dobra. Uff, odhaczmy ten element: nie ma w tej sprawie sporu po stronie opozycji.
Czy jest po stronie opozycji spór co do tego, że gdyby nawet ta ustawa była zgodna z konstytucją – a wszyscy mówimy, że nie jest – to rząd Prawa i Sprawiedliwości, gdyby nawet te pieniądze dostał, a przecież i tego nie jesteśmy pewni, wyda te pieniądze dobrze? Drodzy Wyborcy, uff, w tej sprawie też nie ma sporu między nami. Nie tu w Senacie, ale w Sejmie jeden z liderów największej partii opozycyjnej powiedział: jak dostaniecie te pieniądze, to je w 1/3 ukradniecie, w 1/3 zmarnujecie, a w 1/3 przeznaczycie na kampanię wyborczą. Zadam to pytanie jeszcze raz, żebyśmy dobrze wiedzieli, o czym mówię: czy jest w opozycji spór co do tego, że Prawo i Sprawiedliwość jest w stanie dobrze rządzić, że jak dostałoby, co wcale nie jest pewne, te pieniądze, toby je wydało dobrze? Nie, proszę państwa, nie spieramy się na ten temat po stronie opozycyjnej.
Te 2 sprawy mamy już załatwione: jesteśmy zgodni co do tego, że ta ustawa jest konstytucyjnym gniotem, i jesteśmy zgodni co do tego, że nawet gdyby tym gniotem nie była, to Prawo i Sprawiedliwość pieniądze z Europy by zmarnowało. Nie ma ani jednego polityka opozycji, który by w tej sprawie powiedział coś innego. Spór dotyczy, proszę państwa tego, czy pomóc rządowi tę ustawę przeprowadzić, choć stracił większość, czy w tym rządowi nie pomagać. Tak, to jest spór istotny, pomogę go dzisiaj rozstrzygnąć.
Otóż, proszę państwa, rząd nie jest w stanie przeforsować tej ustawy nie dlatego, że opozycja jest w opozycji, bo dokładnie po to nas wybrali wyborcy i dlatego nas wybrali wyborcy, byśmy przeciwko temu rządowi protestowali. Nasi wyborcy słyszą od nas najgorsze rzeczy o tym rządzie. Już po głosowaniu przeważającej większości moich przyjaciół z opozycji w Sejmie, które pomogło temu rządowi, dowiedzieliśmy się, że niektórzy z nas sami mają wątpliwości co do intencji tego rządu w sprawie wojny w Ukrainie. Ja akurat ich nie mam, ale niektórzy z nas mają. Dowiedzieliśmy się na skutek interwencji posłów opozycji, ile pieniędzy marnuje ten rząd na fundacje pana ministra edukacji narodowej, ile nowych pieniędzy dostał ojciec Tadeusz itd. Dzięki opozycji wreszcie dowiedzieliśmy się 4 dni temu, tu w Senacie, że boimy się, że ten rząd może dokonać fałszerstw wyborczych. To poważny zarzut, który tu, obok tej izby lider opozycji wraz z senatorami postawił temu rządowi, organizując straż specjalną, specjalną akcję społeczną – jak najsłuszniej – byśmy pilnowali prawa do uczciwego policzenia naszych głosów.
To wszystko mówimy my jako opozycja i wyborcy nam wierzą. Dlatego dziwią się, jakim cudem popieramy rząd, o którym tyle złego powiedzieliśmy dosłownie przed chwilą, o którym tyle złego powiedzieliśmy już po głosowaniu w Sejmie. Dzisiaj pan marszałek Borowski słusznie pytał, trochę zaskoczony: to pan premier po tym głosowaniu dziękuje Ziobrze, który jest przeciwko tej ustawie, który nie daje rządowi w tej sprawie większości, a nie dziękuje opozycji? No i to jest odpowiedź na pytanie, co powinniśmy dalej zrobić. Bo proszę państwa, czy my wierzymy, że poprawki, które przyjmiemy w Senacie, zostaną przyjęte przez Sejm? Przecież nikt z nas w to nie wierzy, co do tego też jesteśmy zgodni. Przecież paręnaście tygodni temu już to zrobiliśmy, poprawiliśmy razem z senatorami PiS ustawę w taki sposób, by była zgodna z oczekiwaniami Komisji Europejskiej. Razem z częścią senatorów PiS przygotowaliśmy taką ustawę. I co? Te poprawki przepadły, choć w Senacie jeszcze udawali, że może przejdą. Dziś już nie udają. Dziś Solidarna Polska mówi wyraźnie: nie zagłosujemy za poprawkami Senatu. Ale Solidarna Polska w dalszym ciągu mówi, że nie zagłosuje też za tą ustawą, gdybyśmy ją odrzucili i skierowali do Sejmu z powrotem. I o to do państwa, Drodzy Przyjaciele z opozycji, apeluję. Po co jeszcze raz dawać szansę rządowi, podczas gdy on w ciągu ostatnich 2 tygodni z tej szansy nie skorzystał?
Pada argument, i to jest jedyny poważny argument, żeby pomóc rządowi: co zrobi z nami propaganda obozu rządowego, jak my zagłosujemy przeciwko? Przede wszystkim zastanówmy się, do kogo ta propaganda jest adresowana. Do tych wyborców, którzy zawsze i we wszystko PiS-owi wierzą. To oni i tak we wszystko uwierzą. Nasi wyborcy na pewno nie uwierzą, że to nasza wina. A ci wyborcy, którzy już od PiS odeszli, a na razie nie przeszli do opozycji i się wahają, doskonale wiedzą, że rząd nie ma większości nie dlatego, że opozycji w tym rządzie nie ma, tylko nie ma większości dlatego, że minister Ziobro jest pokłócony w tej sprawie z premierem Morawieckim. A jednym z zasadniczych powodów, dla którego wyborcy wierzą Prawu i Sprawiedliwości, jest skuteczność tej partii. I proszę państwa, jeżeli boimy się, co zrobi propaganda z nami, jak zagłosujemy przeciwko rządowi, to dlaczego nie boimy się, co zrobi propaganda z mózgami wyborców, jak dostaną obietnicę pieniędzy z Unii Europejskiej? Ten argument, którego część z nas używa, za tym, żeby głosować de facto za rządem, jest w istocie argumentem, by nie dawać rządowi tej szansy.
Nie mówiąc już o tym, że musimy mieć szacunek do własnych słów. Nie można w ciągu 2 tygodni mówić, że rząd może sfałszować wybory, a potem… Proszę państwa, pamiętajmy o tym, że w Polsce to Sąd Najwyższy decyduje o ważności wyborów. I my dzisiaj chcemy pozwolić rządowi – udając, że zgłaszamy poprawki, o których wiemy, że za chwilę zostaną odrzucone – przeforsować ustawę o Sądzie Najwyższym, o której każdy z nas mówi, że jest niekonstytucyjna. Powtórzę: każdy z nas. Bo chcę uspokoić naszych wyborców: ten spór jest czysto taktyczny, a nie ideowy, bo nikt z nas nie wierzy rządowi Prawa i Sprawiedliwości i nikt z nas nie twierdzi, że ta ustawa jest dobra.
I ja dlatego chciałbym, byśmy dzisiaj, głosując razem za odrzuceniem tej ustawy, po raz kolejny postawili Mateusza Morawieckiego przed jego wyborcami z koniecznością odpowiedzi na pytanie: jak to jest, że w siódmym roku rządów nie masz większości dla swojej polityki? Bo nikt przy zdrowych zmysłach nie może oczekiwać od opozycji, która jest codziennie opluwana, codziennie znieważana i codziennie okłamywana, że będzie popierała rząd, w którym nie uczestniczy. To zobowiązanie do popierania rządu spoczywa natomiast przede wszystkim na członkach tego rządu.
Dlaczego naszym zachowaniem zasłaniamy istotny spór? Dlaczego naszym zachowaniem zasłaniamy to, że minister sprawiedliwości w tym rządzie opluwa de facto własnego premiera, a premier opluwa tegoż ministra sprawiedliwości, mówiąc słowa, które tu cytował senator Krzysztof Kwiatkowski, o tym, do jakiej nędzy doprowadził obecny minister sprawiedliwości wymiar sprawiedliwości właśnie?
Mam nadzieję, proszę państwa, że zachowamy się jednolicie i że zachowamy się wiarygodnie. Bo ja także z powodu mojego życiorysu, uczestnictwa w Prawie i Sprawiedliwości, z którego odszedłem 12 lat temu – niektórzy dużo dłużej w nim tkwili – kiedy były demonstracje w obronie praworządności, na każdej z nich byłem… Nie pchałem się do kamer, właśnie dlatego, że wiem, jaką mam przeszłość. Nie wychodziłem na główne trybuny…
(Sygnał timera)
…i nie zbierałem poklasku wśród ludzi, którzy wierzyli opozycji i wychodzili pod sądami protestować. Byłem tam i ci, którzy tam byli, to wiedzą. Byłem na komisariatach, kiedy trzeba było wyciągać legitymację, wtedy poselską, by ludzi, których oni wtedy próbowali aresztować i prześladować, po prostu bronić jako poseł na Sejm. Nie miałem w sobie tyle śmiałości, zdając sobie sprawę z mojej drogi życiowej i z tego, że część wyborców może mieć do mnie ograniczone zaufanie w związku z tym… Z pełną pokorą podchodząc do siebie samego, nie pchałem się na tych demonstracjach, choć na nich byłem. Ale nabrałem ogromnego szacunku dla ludzi, którzy w tych demonstracjach uczestniczyli. I dzisiaj chcę móc przed nimi stać i patrzeć im w oczy, że skoro ja miałem odwagę namawiać ich do tego, by demonstrowali na ulicach, to dziś nie mogę powiedzieć, że boję się PiS-owskiej propagandy i dlatego poprę de facto ustawę, o której sam mówię, że jest niekonstytucyjna. Bo jeśli od ludzi wymagamy odwagi, by stali na ulicach, jeśli od ludzi wymagamy odwagi, by nie bali się policyjnej, PiS-owskiej pałki, to dlaczego my tu, w Senacie, chronieni immunitetami, my tam, w Sejmie, chronieni immunitetami, mamy się bać telewizji publicznej? Ja się nie boję i dlatego zagłosuję za odrzuceniem tej ustawy. I proszę was, Drodzy Przyjaciele, byście zrobili wszyscy to samo. Nasze poprawki zostaną odrzucone, a jeśli odrzucimy ustawę, Morawiecki stanie po raz kolejny przed dylematem związanym z tym, że nie ma większości. A my nie mówimy, że jest to zwykły rząd. Każdy z nas – w tej sprawie jesteśmy przecież jednomyślni – mówi, że jest to najgorszy rząd w historii. Ten rząd jest najgorszy właśnie dlatego, że depcze polską praworządność, właśnie dlatego, że wyprowadza nas z Europy. Nie dawajmy im argumentów, że jest inaczej. Ja, proszę państwa, wczoraj próbowałem do tego stanowiska przekonać jedną z najważniejszych dla mnie osób w polityce, jeden z największych dla mnie autorytetów. Nie udało mi się. Nie udało mi się tej osoby do tego stanowiska przekonać. Jeśli dzisiaj nie przekonam was do tego stanowiska, nie uznam, że to wasza zła wola, ale uznam z pokorą, że zabrakło mi argumentów, by was do tego przekonać. Ale po przyjacielsku bardzo was proszę: jako wyborcy, jako działacze i przede wszystkim jako senatorowie opozycji zachowujmy się tak, by opozycja była zjednoczona i wiarygodna.
Marek Borowski
Z protokołu posiedzenia Senatu, 31.01.2023:
[…] I wreszcie, na koniec – bo nawet doszło tutaj do polemik – sprawa tego, jak głosować w sprawie tej ustawy. Wypowiedział się pan senator Bury, wypowiedział się pan marszałek Kamiński, ja też się wypowiem. Ja powiem tak: oczywiście będę głosował za poprawkami, będę głosował przeciwko odrzuceniu tej ustawy. I odniosę się do pewnych argumentów, które tutaj padły.
Otóż pan marszałek Kamiński powiedział, że nie wierzy PiS-owi. Ja też nie jestem skłonny do tego, żeby wierzyć rządowi Prawa i Sprawiedliwości, absolutnie nie. Ale wierzę Komisji Europejskiej. Otóż te pieniądze to są w znacznym stopniu pieniądze znaczone. To są pieniądze, które w dużym stopniu będą trafiały do samorządów, na konkretne projekty, a zatem i do ludzi. I nawet gdyby PiS bardzo chciał, bardzo chciał te pieniądze gdzieś zagarnąć i wydać na inny cel, to nie będzie mógł. A więc uważam, że ten argument… Aczkolwiek oczywiście znajdą się takie pieniądze, które będą w gestii rządu, i te pieniądze mogą być zmarnowane, bo już wielokrotnie widzieliśmy, jak ten rząd marnował pieniądze. Niemniej jednak gros tych środków trafi, poprzez samorządy, do polskich obywateli. A więc ten argument do mnie nie przemawia.
Teraz kwestia samej ustawy. Nie można…
A, Panie Marszałku, jeszcze jedno. Przez ostatnie 2 lata domagaliśmy się, żeby te pieniądze przyszły do Polski. Pan też się tego domagał. Wszyscy się tego domagaliśmy, a przecież wiedzieliśmy, że jeśli przyjdą, to będzie nimi w części zarządzał PiS. Więc tu tak naprawdę nic nowego się nie dzieje, a wszystko to, czego się domagaliśmy, może się stać.
Teraz sprawa samej ustawy. Ustawa rzeczywiście jest mocno kontrowersyjna. Z jednej strony mamy w tej ustawie, tak jak powiedziałem, z bardzo dużym prawdopodobieństwem naruszenie konstytucji polegające na tym, że przekazuje się do NSA sprawy dyscyplinarne, a z drugiej strony jest niewielki, niemniej jednak postęp, jeżeli chodzi o wykonywanie testu bezstronności, i jest wyraźne sformułowanie, że sędzia nie może być karany za treść orzeczenia. W związku z tym mamy jakby zbicie się 2 wartości konstytucyjnych, jedna to jest naruszenie konstytucji, jeśli chodzi o NSA, a druga to likwidacja w części – wprawdzie w małej, niedostatecznej, ale w jakiejś – opresyjności dotychczasowych przepisów, która to opresyjność naruszała przecież konstytucję. W związku z tym to trzeba zważyć. Dla mnie to drugie jest ważniejsze niż to, że tu akurat NSA będzie sądził, chociaż nie powinien – jest nasza poprawka, która to zmienia.
I na koniec kwestia głosowania. To znaczy, żeby sprawa była jasna, powiem, że ja rozumiem te wszystkie głosy – bardzo wiele ich padało w trakcie posiedzenia Komisji Ustawodawczej – żeby odrzucić, odwalić tę ustawę. Tylko trzeba pamiętać, że głosowanie przeciwko tej ustawie tu, w Senacie, nie może być traktowane jako gra, bo może się zdarzyć, że w Sejmie… No bo w Sejmie trzeba będzie zachować się konsekwentnie: skoro tu przeciw, to i w Sejmie przeciw. No i może się zdarzyć, że w Sejmie ta ustawa padnie. Nie można tego wykluczyć. Ja wiem, że prowadzone są takie gry, że Solidarna Polska jednak zagłosuje za odrzuceniem tego weta itd., itd. Nie wiem, może zagłosuje i wyciągnie od prezesa Kaczyńskiego jeszcze jakieś koncesje dla siebie, które będą szkodliwe – bo cokolwiek pan Ziobro robi, to robi szkodę – dla Polski i dla praworządności albo ta ustawa rzeczywiście padnie. I z czym wtedy zostaniemy? Zostaniemy z Izbą Odpowiedzialności Zawodowej, która będzie nadal się zajmowała sędziami. Zostaniemy z większą opresyjnością. I zostaniemy bez pieniędzy. Może ktoś uważa, że to się da wytłumaczyć. Ja obawiam się, że chyba nie. Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest to, żeby opinii publicznej pokazać, że opozycja nie tylko krytykuje, ale także ma propozycje, cały czas ma propozycje naprawy praworządności. I w tych poprawkach one się zawierają. Jeśli zostaną odrzucone w Sejmie, co jest prawdopodobne, to odpowiedzialność za to będą brali ci, którzy będą je odrzucać. My nie mamy innego wyjścia. Senat odrzuca te ustawy, które szkodzą, po prostu ewidentnie szkodzą.
(Senator Józef Łyczak: Panie Marszałku, już 20 minut…)
Już kończę, już kończę.
(Senator Jerzy Czerwiński: Niech mówi.)
W tym przypadku nie jest to idealne rozwiązanie, tu nie ma idealnego rozwiązania, ale to jest rozwiązanie, które jest dla Polski, dla Polaków jednak najlepsze. A tym z państwa, którzy uważają – bo i takie dyskusje są prowadzone – że te dodatkowe pieniądze pomogą PiS wygrać wybory, chcę powiedzieć, że przez te 7 lat PiS dał 500+, trzynastkę, czternastkę… Mógłbym wymieniać jeszcze szereg innych świadczeń socjalnych. Po tym wszystkim powinien mieć 50% poparcia, a ma 35%, a opozycja łącznie ma znacznie, znacznie więcej. Tak więc wniosek jest tylko taki: żeby opozycja nie deptała sama sobie po piętach. Dziękuję. (Oklaski)
[…]
[Pytanie do vel Sęka]
Trochę, Panie Ministrze, martwi mnie ten fakt, że pan, odpowiadając tutaj na różnego rodzaju pytania, staje się stroną atakującą i zarzucającą senatorom jakieś złe intencje. No a tymczasem gdyby nie postawa opozycji w Sejmie, to tej ustawy by nie było. Pan sobie z tego zdaje sprawę? W związku z tym uważam, że powinien pan odpowiadać na te pytania bez tych wszystkich wycieczek i bez tych złośliwości, bo przez 2 lata to ten rząd nie potrafił do tego doprowadzić. Chwała panu, że pan coś uzgodnił – no, mamy nadzieję, że to rzeczywiście jest uzgodnienie – ale 2 lata minęły i kar nazbierało się wiele. Te prawie 2 miliardy zł… Kogo one obciążają? Opozycję?
Teraz mam pytanie do pana…
(Sygnał timera)
Sędziowie w myśli obecnych przepisów – czyli w obecnej sytuacji, bo ta ustawa jeszcze nie jest uchwalona – podlegają różnego rodzaju karom dyscyplinarnym za różnego rodzaju działania. Moje pytanie jest takie: co się poprawi w ich sytuacji, to znaczy jakie przepisy w tej ustawie pozwolą na wykluczenie jakichś deliktów, które do tej pory były ścigane dyscyplinarnie, a nie będą ścigane? Czy pan mógłby na to pytanie odpowiedzieć?
Kazimierz Ujazdowski
Z protokołu posiedzenia Senatu, 31.01.2023:
Moment jest oczywiście zobowiązujący do podsumowania tego, co w Polsce działo się w wymiarze sprawiedliwości od 7 lat. Udało nam się po 1989 r. przeprowadzić kilka udanych reform, począwszy od odbudowy samorządu terytorialnego, poprzez, w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, drugi etap budowy samorządu terytorialnego, na poziomie powiatów samorządowych, województw, dostosowanie prawa do wymogów Unii Europejskiej… W tamtym czasie to był wielki wysiłek. To, co się dzieje od listopada czy grudnia 2015 r. w wymiarze sprawiedliwości, jest zaprzeczeniem zasad reformy. Tu chodziło o prostą sprawę: o rozciągniecie panowania politycznego nad sądownictwem, wbrew polskiej tradycji konstytucyjnej. Rzecz polegała na tym, co można nazwać poczwórnym zawłaszczeniem. Najpierw uderzenie w Trybunał Konstytucyjny, potem odpodmiotowienie Krajowej Rady Sądownictwa, likwidacja samorządu sędziowskiego i dalej próba przejęcia Sądu Najwyższego. Cel był czysto polityczny, nie reformatorski. I musiało się to skończyć takim skutkiem, jakim się skończyło. Mamy sądownictwo powszechne bardziej niefunkcjonalne niż przed 2015 r.
I, Panie Ministrze, nie można bagatelizować naszego oczekiwania, żeby tutaj był minister sprawiedliwości. Choćby z wypowiedzi prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego wynika, że ustawa jest zagrożeniem dla funkcjonalności NSA, a sądownictwo administracyjne cieszy się lepszą opinią właśnie z punktu widzenia szybkości orzeczeń, szybkości decyzji, z punktu widzenia prawa obywatela do sądu niż sądownictwo powszechne. Tak więc nie można bagatelizować tego aspektu, jak i innych aspektów. No, mamy przecież załamanie sądownictwa w dziedzinie procesów frankowiczów. W wielkich miastach te procesy toczą się znacznie dłużej niż w mniejszych ośrodkach. Państwo nie potraficie sobie z tym poradzić.
Wreszcie mamy skutek w postaci, no, drastycznego zakwestionowania zasady suwerenności Rzeczypospolitej. Tak, PiS posługuje się zasadą suwerenności, ale okazało się, że to jest instrument przeciwko opozycji, a nie zobowiązanie dla polityki państwowej. Po raz pierwszy w historii wolnej Polski rząd negocjował ustawę o charakterze ustrojowym z czynnikiem zewnętrznym. Nawet w okresie dochodzenia do Unii Europejskiej takiej praktyki nie było. Wstaliście z kolan, żeby popełzać po podłodze. To jest ten skutek.
Pan tutaj mówił wiele – nawet dziwiłem się, należę do tych, którzy się temu dziwili, że z taką dozą twardości, wręcz graniczącą z bezczelnością – o swoich doświadczeniach samorządowych. To ja chcę użyć analogii akademickiej do tego, co wyczyniacie od 7 lat w wymiarze sprawiedliwości. Zachowujecie się jak student, który 7 lat robi licencjat. Nie zdaje, zmienia kierunki studiów, nie zdaje egzaminów, zmienia poglądy, zdaje licencjat – bo to jest ten mniej więcej poziom osiągnięć – i domaga się doktoratu. Pan się tutaj dzisiaj domagał doktoratu za licencjat. Pan się tutaj domagał laurów za byle co. Laurów za byle co.
I Senat jest w tej sprawie absolutnie stały. My nie zmieniamy zdania. Nasze poprawki to są poprawki wyrastające z tego samego ducha co poprawki do ustawy pana prezydenta. To wy zmieniliście zdanie. Najpierw przykręcaliście śrubę, potem Jarosław Kaczyński oświadczył, że nie będzie już żadnych ustępstw, po czym doszło do momentu, jakiego, powtarzam raz jeszcze, nie było po 1989 r. Pan się tutaj chwali atestem komisarzy, kolegium komisarzy. Nie było takiego momentu, żeby ustawę o charakterze ustrojowym wynegocjowano pod nadzorem Komisji Europejskiej. Ale to jest finał, finał barbarzyńskiego potraktowania pojęcia suwerenności, które dla was nigdy nie jest zobowiązaniem, nie jest zobowiązaniem do rzeczywistej troski o interes publiczny, tylko jest pałką na opozycję. I wreszcie skutek musiał być jasny w postaci intensyfikacji sporu z Unią Europejską.
My nie możemy czynić inaczej, niż czynimy, bo nie schodzimy z linii merytorycznej, stąd poprawki, które przedstawiły komisje, a myślę, że Senat je poprze. Czynimy tak także dlatego, że jesteśmy przekonani, że ten zamysł merytoryczny legnie u podstaw odbudowy niezależnego i sprawnego sądownictwa, do której to odbudowy dojdzie po wyborach parlamentarnych. I to jest ta podstawa, jedna z podstaw merytorycznych przyszłych działań. A ponieważ nie jesteśmy partiami protestu, to bierzemy pod uwagę także to, iż Polsce należą się środki z Krajowego Planu Odbudowy. Jeśli jest cień szansy na rozwiązanie tego problemu po myśli Rzeczypospolitej, po myśli Polski, to to czynimy, także w przekonaniu, że przyjdzie moment, gdy powstanie rząd, który będzie tymi środkami gospodarował lepiej niż rząd Zjednoczonej Prawicy. Dziękuję bardzo. (Oklaski)