"Nigdy więcej" jest myślą założycielską ładu Europy. Było aktem europejskiego rozbrojenia, deklaracją, że niezbywalna godność człowieka leży u podstaw tego ładu. Tym nie wolno manipulować. Nawet prtemierowi polskiego rządu. A może zwłaszcza jemu.

Nigdy więcej…

Dzisiaj nie powiemy tylko – nigdy więcej wojny. Dzisiaj musimy powiedzieć – nigdy więcej samotności i nigdy więcej słabości. Żeby ojczyzna Nasza była wolna i niepodległa. Dziś jutro i na zawsze.

Tak napisał na Twitterze zwanym X-em Donald Tusk z okazji dzisiejszej rocznicy, bo dziś jest 1 września. Drobna literówka – Ojczyzna miała być z dużej, a wyszło, że wielcy jesteśmy My, nie Ona. Jak zwał, tak zwał – jest w tym okolicznościowym wpisie kilka istotniejszych treści. Tak czy owak, trudno się pod tymi zdaniami nie podpisać, trudno też nie dostrzec tej specyficznie polskiej pamięci tragicznej historii – tej o osamotnieniu i bezsile. Każdy Polak – nawet tak „internacjonalistyczny” jak ja – chce niepodległej Polski, prawdopodobnie chce też Polski silnej. Nie tylko Polak – Polki mają chyba podobnie, choć w tego rodzaju kontekstach wspomina się je jakoś rzadziej, a można też podejrzewać, że siła wywołuje u nich nieco inne skojarzenia. Sam po niewoli patrzę właśnie z takiej „babskiej perspektywy” – choć ona jest przecież tylko domniemana. Z tej perspektywy nie napisałbym „dziś, jutro i na zawsze”, bo takie deklaracje trwania po kres czasów głosiły państwa, delikatnie mówiąc, wyżej ceniące siłę i panowanie niż wolność obywateli. Być może to są nieistotne językowe rozterki, choć trzeba pamiętać, że siła państwa i wolność jego obywateli rzadko kiedy w historii dobrze się rymowały. O ile kiedykolwiek. I niby nie ma sprzeczności pomiędzy siłą a wolnością oraz pomiędzy „nigdy więcej” a postulatem siły, która w ostatecznym rachunku ma być gwarancją bezpieczeństwa bez powtórek koszmarów historii. A jednak rozróżnienie jest wyraźne i celowe. Jest Tuska – nie moje. Dla mnie to rozróżnienie jest złowróżbne.

Nieco wyraźniejsze ono się staje, gdy mowa o Europie i jej bezprecedensowym, unijnym projekcie. Jestem europejskim federalistą – w odróżnieniu od Tuska, który u progu swoich rządów wraz z Orbanem zamknął europejską rozmowę o reformie traktatowej. Cóż, niczym nie ryzykował, gest miał wyłącznie symboliczne znaczenie, reforma i tak by nie przeszła, za to być może dało się liczyć na punkt u polskich prawaków. Albo na ćwierć. Natomiast podobnie do Tuska (chyba) jestem np. zwolennikiem silnej europejskiej armii. Zdecydowanie wolę ją przy tym od armii narodowej, podobnie zresztą mam np. ze Strażą Graniczną i to z grubsza z tych samych powodów. Nieporadnej indolencji przy krótkim politycznym pasku i potędze archaicznej ideologii towarzyszy bowiem często bestialstwo, a jeśli i o nim zapomnieć, zostaje porażający burdel i groteskowo bezskuteczne prężenie dmuchanych muskułów. Wolę Frontex, choć nie mam wielkich złudzeń co do jego możliwości. Chcę jednak przede wszystkim powiedzieć, że znaczenie siły doceniam nawet i bez wojny na Wschodzie.

Jednakże unijny projekt nie dlatego był bezprecedensowy, że chodziło w nim o siłę. Przeciwnie – chodziło w nim przecież o rozbrojenie. Nie samą wojnę zresztą przez to rozumiano i nie narodowe lub wspólne armie. Nawet nie silną gospodarkę – choć dziś w kontekście i Rosji, i Chin, i czasem nawet USA mówi się o tym sporo. Również w gospodarczym sensie pierwotna Wspólnota Węgla i Stali miała być nie tyle pancerną pięścią wymierzoną w kogokolwiek na świecie (choć przecież trwała Zimna Wojna i konflikt nuklearny bywał realnym zagrożeniem) – miała być zamiast tego, czymś, co członkom Wspólnoty uniemożliwi samodzielne budowanie pancernych potęg. W projekcie Unii chodziło właśnie o „nigdy więcej”. Premier Tusk oświadcza dzisiaj, że to nie wystarczy i wszyscy dobrze wiemy, dlaczego.

Ale europejskie „nigdy więcej” ma też inne, zdecydowanie głębsze oblicze. W tradycji prawa międzynarodowego i praw krajowych pojawił się mianowicie wraz z projektem nowego ładu koncept nieznany wcześniej w polityce – choć od zawsze znany nie tylko filozofom. Koncept ludzkiej godności. Przyrodzonej i niezbywalnej. Pojęcie ma w zasadzie quasi-religijny charakter. Wywieść go się nie da w racjonalnym procesie. Za to dobrze wiemy po doświadczeniach dwóch najstraszliwszych totalitaryzmów, o źródłach podobnych do populistycznych żywiołów podnoszących łby znowu, czym jest zaprzeczenie szacunku dla godności człowieka. Nie jestem premierem i mało kogo obchodzi moje rocznicowe credo. Ale nawet w obliczu wojennego zagrożenia, w którym – owszem – jestem gotów na to, co wojna ze sobą niesie:

Jeśli miałbym cokolwiek dekretować na „dziś, jutro i na zawsze”, to nie siłę i niepodległość żadnego państwa, choćby nawet mojego, które kocham miłością trudną i rzadko odwzajemnianą, ale właśnie ludzką przyrodzoną i niezbywalną godność, którą silne i jak najbardziej niepodległe państwa na ogół deptały.

Rozróżnienie prawdopodobnie nie ma wielkiego znaczenia w oczach większości z nas. Nabiera go jednak, kiedy się spojrzy na białoruską granicę i jej jak najbardziej realne ofiary, na liczne hece w rodzaju niedawnej „omyłkowej” kontrasygnaty w Sądzie Najwyższym, na ów przerażający ryk entuzjazmu, jaki u uczestników Campusu Polska wzbudził Kosiniak-Kamysz swymi patriotycznymi na pokaz, kompletnie czczymi bzdurami, na mnóstwo innych rzeczy, których tu wymieniać nie chcę, dobrze życząc polskiemu rządowi, choć uważam się za jego przeciwnika – bo wiem, że to jest rząd najlepszy z dzisiaj możliwych. Cóż, chłopaki stroją się w prawackie piórka. Kamysz szuka tu bezcennej dziś dla niego niszy. Tusk większości w „centrum”. Może ta mimikra nie ma dla nas żadnego innego znaczenia. Ma je na pewno np. dla ofiar białoruskiej granicy. Dla mnie też ma – nie tylko z tego powodu. Również dlatego, że strojenie się w prawackie piórka jest główną, o ile nie jedyną strategią „walki z populizmem” po polsku. To strategia i głupia, i straszna zarazem.

* * *

Wczoraj z kolei, z okazji rocznicy Porozumień Sierpniowych Premier odezwał się tak:

Żadna władza nie powinna czuć się bezkarna. Każdą władzę trzeba rozliczać z nadużyć, nie w ramach zemsty, tylko w ramach prawa. Tego żądaliśmy w Sierpniu 80. Na specjalnym posiedzeniu rządu w Gdańsku przypomnę moim ministrom, że ta zasada dotyczy nie tylko PiS, ale także nas.

Też słusznie. To znów może być kwestia języka, ale w tweetach akcenty i pominięcia są ważne i jakieś znaczenie niosą. Skąd zatem przyszła do głowy premiera potrzeba pouczania własnych ministrów o oczywistościach, które w dodatku przez lata należały do głównych postulatów społecznych? Jak się ma do demokracji polityk, który wielokrotnie już różne rzeczy „uroczyście ślubował” (jak Kościuszko w Krakowie), który zapowiada przy każdej okazji, że różnych rzeczy „osobiście dopilnuje”, a teraz uznaje za stosowne poinformować publiczność, że poinstruuje ministrów, którzy w odróżnieniu od niego mają najwyraźniej tendencję o rzeczach tak podstawowych jak uczciwość zapominać. Czy taka była intencja, by tak przedstawić ministrów? Jeśli cokolwiek mnie zaskoczyło w niedawnej sprawie z kontrasygnatą dla p. Wesołowskiego w Sądzie Najwyższym, to dziecięca bezczelność tłumaczenia o pomyłce min. Berka i łatwość, z jaką zostało to tłumaczenie przyjęte. Dobry car, źli bojarzy. Styl w Polsce dobrze znany. Od Piłsudskiego poprzez Wałęsę po Tuska – by wymienić tylko pozytywnych bohaterów polskiej historii.

Ale Polski Sierpień to tyle różnych rzeczy, że trudno się nie zdziwić akurat takim wyborem wątku. W Sierpniu Wałęsa skakał przez mur, potem mur zburzono w Berlinie. Brałem udział w tej rewolucji i dobrze wiem, że nie my ją wygraliśmy, a geopolityka i mocarstwa Zachodu. Ale Sierpień był jednym z koniecznych warunków tego procesu. I sierpień był o tym. Był przeciw murom. Był też przy okazji o godności człowieka, o której mowa już tu była. Bardziej niż rozliczeniom miał służyć pojednaniu. Nazwano go natychmiast ruchem moralnej odnowy – i najwyraźniej było się z czego podnosić.  

Polski Sierpień ewoluował. Nurt rozliczeń „czerwonych” nabrał w nim znaczenia i go zdominował wraz tromtadrackim i szaleńczym w tamtej sytuacji patriotyzmem. Istotnie moda na mury zapanowała w jednym z nurtów ówczesnej „Solidarności’. Tak się zresztą składa, że z tego właśnie rozliczeniowego, niepodległościowego i narodowo-katolickiego nurtu zrodziła się wśród później aktywnego „pokolenia styropianu” prawica Kaczyńskiego. Były nurty inne – piękne, z przesłaniem ważnym do dziś. O nich premier nie wspomniał.

Wybrał zamiast tego wypowiedź charakterystyczną dla autorytarnego zwolennika twardej ręki. Dobrze wiedząc, że znajdzie posłuch.

* * *

Po decyzji PKW PiS zapadnie się w kryzysie, którego najpewniej nie uda się Kaczyńskiemu przełamać, choć potrwa to jeszcze trochę. Do zwarcia szeregów alt-prawicy pod nowymi sztandarami z pewnością dojdzie, ale dziś niewiele wskazuje, by stała się ona pod nimi równie silna, jak był i wciąż jest PiS. Polska polityka ulegnie więc zasadniczym przeszeregowaniom nie tylko po prawicowej stronie, ale to temat osobny i bardzo skomplikowany. Partyjne układanki i sondaże od dawna uchodzą za treść polityki, ale nią nie są. Istnieje w niej (lub istniała) treść głębsza. Np. taka, która korzeniami tkwi w zawołaniu „nigdy więcej”.

W Stanach Zjednoczonych w ofensywie jest z kolei Kamala Harris i – co z pewnością ważniejsze z perspektywy głębszych treści – ta ofensywa polega na wzmocnieniu progresywnej linii demokratycznej polityki, a nie na szukaniu umiaru wobec tępego konserwatyzmu, co wydaje się dominować wśród rządzących w Polsce. Jest zatem nieźle, na pewno lepiej niż jeszcze niedawno się zapowiadało.

Ale równocześnie, kiedy to piszę, mija godzina 18.00 i pojawiają się wyniki z Niemiec. Spodziewany sukces AfD stał się faktem. To mocno zmienia bilans. I rodzi pytanie o ideową odpowiedź na brunatną falę. Scholz przed wyborami zaostrzył antyimigrancką retorykę. W polskim, by tak rzec, stylu. Niewiele pomogło, ale zmiana jest. I już pozostanie. W Niemczech “nigdy więcej” odchodzi w niepamięć podwójnie. Powody, dla których polityka nam się militaryzuje, są zrozumiałe. Ale to nie kwestia wojennych zagrożeń ani „presji migracyjnej”. To w o wiele większym stopniu wyraz ideowej bezsiły wobec wewnętrznych zagrożeń politycznych. Sukcesy faszyzmu po jednej i drugiej stronie wojny z faszyzmem następują w wyniku kampanii wyborczych. W Polsce na pograniczu z powodu „politycznego złota” giną ludzie. Ksenofobiczny nacjonalizm i patriotyczna histeria są silnie obecne również po „naszej stronie”. To się dzieje naprawdę, a nie w sferze frazeologii przy uroczystych okazjach.

Dziś jest 1 września. Upieram się przy „nigdy więcej”.

* * *

To mój prywatny upór, ale mam z tej okazji prośbę do dziennikarzy i publicystów w odróżnieniu ode mnie wpływowych. Kiedy wybuchł skandal pod podpisem Tuska pod nominacją neosędziego, widzieliśmy w efekcie „zabawę w Berka”. Niektórzy ją kupili, inni nie. Wiarygodność wyjaśnień Tuska nie ma tu jednak wiele do rzeczy. Ważne jest co innego. Otóż kolejne nominacje w SN będą wymagały kolejnych podpisów. A Tusk nie ma już możliwości postąpić jak tamtym razem. Być może warto było pokazać Dudzie, że da się nie wetować wszystkiego i że to się nawet może opłacać. Być może ów europejski interes był wart grzechu. Sam sądzę, że tak właśnie kalkulowano. Czymś absolutnie bezcennym jest jednak właśnie ta granica, którą przed Tuskiem jednak udało się postawić, przy całej tej jego pozie politycznego twardziela. Wyciągnijcie stąd wnioski. Nie puszczajcie płazem ksenofobicznych ekscesów na Campusie Polska, ponurych akcentów w kampanijnych spotach, nie puszczajcie płazem militarystycznych póz rządzących.

Co zrobi Scholz we wciąż hipotetycznej sytuacji prorosyjskiej większości? W sondażach i w polityce? Otóż zrobi to, czego się odeń oczekuje. Spróbuje zachować władzę w obliczu szturmu faszystów. Zawiesi pomoc Ukrainie, rozpocznie akcje przeciw migrantom. Nie ma w polityce nieuchronnego „ducha czasów”. Zawsze da się postawić granice. Jak w Stanach – choć na tamtejsze efekty lepiej jeszcze poczekać. Niech każdy Scholz i każdy Tusk wie, że one istnieją. A wtedy może nie będzie źle. Może rzeczywiście już „nigdy więcej”.

Jedna odpowiedź

  1. Mur Berliński rozbierałem razem z młodzieżą niemiecką gołymi rękami….jeżeli dzisiaj trzeba jakiegokolwiek Scholza przywołać do porządku to jestem gotów do wyjazdu do Niemiec w każdej chwili….Tusk natomiast niech sobie przypomni Nakło nad Notecią oraz Sępólno Krajeńskie,ponieważ widzę u niego pewną bezradność w istotnych dla Polski i Europy sprawach…bezradność ta dotyczy również niekiedy z pozoru błachych a jednak bardzo ważnych spraw…jego kościelny liberalizm zabija powoli i skutecznie polską posierpniową demokrację…..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Chociaż przesuńcie ten płot, idioci…

Płot na granicy dostarcza rozstrzygającego dowodu nie tylko w sprawie etyki, która dziś nikogo nie obchodzi, „bo wojna” i „bo wybory”, ale również w sprawie rozumu. Rządzili i rządzą nami ludzie bezrozumni.

Czytaj »

Panie Premierze,

Nie mam na kogo głosować. Ale to pół biedy. Ilekroć się odezwę, zewsząd słyszę „odczep się od Tuska”. To zaś powoduje, że mojej Polski nie ma. Nie zdołał tego sprawić Kaczyński, sprawił to Pan. Chcę, żeby Pan to wiedział.

Czytaj »

Jak będzie?

Będziemy wszyscy wspierać nasz rząd. Słusznie. Bo to jest właśnie nasz rząd. Tak chcieliśmy przez osiem lat. I tak wybraliśmy. Nie będziemy dbać ani o ustrój, ani o legalistyczną, konstytucyjną ortodoksję. Nie będziemy dbać również o zaniechania. Też słusznie – możliwości są, jakie są, nie da się tego ignorować, jak to zrobiła Helsińska Fundacja w sprawie telewizji. Skutek będzie jednak taki, że na tym etapie będziemy zarówno wspierać autorytarny model państwa, jak i mobilizować emocje do politycznej wojny z prawicą. Każdy postulat trwałej naprawy polskiej demokracji stanie w ostrym konflikcie z bieżącą pilną potrzebą utrzymania władzy demokratów. Dopóki w wojnie o władzę będziemy wygrywać, będzie nieźle, co nasze dzisiejsze myślenie usprawiedliwi. Źle będzie, kiedy przegramy. Będzie gorzej niż w przegranych znanych nam z przeszłości. I być może rzeczywiście tak już musi być.

Czytaj »