„Pakt senacki” ma być podpisany we wtorek, 28 lutego, donosi Gazeta Wyborcza, potwierdzając wcześniejsze „przecieki”, w tym również te mówiące, że rozmowy o personaliach utkwiły w martwym punkcie. „Pakt” zostanie więc podpisany, ale listy kandydatów nie będzie. To druga wiadomość dobra – nawet lepsza niż pierwsza. Dlaczego obie wiadomości mają wady? Ano, dlatego, że rzeczywistego porozumienia nie wolno ograniczać do czterech partii, ani nie wolno pozwolić, by o „obsadzie kandydatur” zadecydowały gabinetowe targi.
Karierę zrobiła teza o stracie paktu senackiego. Ze wstydem przyznaję się do znacznego autorskiego udziału w jej sformułowaniu – tuż po tamtych wyborach policzyłem ją obok OKO.press jako pierwszy i przez dłuższy czas jedyny. Potem tezę o stracie podjął Szymon Hołownia i używał jako jednego z argumentów przeciw wspólnej liście sejmowej, tłumacząc, że efektem koalicji „ognia z wodą” będzie wzajemne zniechęcenie zwolenników różnych partii w stosunku do listy, na której znajdą się nieakceptowani przez nich „obcy”. Jedną ze słabości tej argumentacji Hołowni był fakt, że o ile jednomandatowa ordynacja senacka rzeczywiście każe w niektórych przypadkach głosować np. wyborcom PSL na kogoś z SLD, czego nie mają ochoty robić i co rzeczywiście widać potem w danych z głosowania, o tyle wspólna lista sejmowa po prostu będzie zawierać nazwiska reprezentantów wszystkich partii i każdy wyborca znajdzie na niej kogoś, kogo będzie mógł poprzeć – nadal przeciw innym, jeśli tego rzeczywiście bardzo chce.
Strata na „pakcie” jest jednak przede wszystkim fałszem. Istotnie na senackich kandydatów oddano w 2019 roku o 773 769 głosów mniej niż ich padło na trzy partie kandydujące do sejmu, co oznacza stratę niemal 9% wszystkich głosów opozycji – ale to nie efekt „sztucznego zjednoczenia”, tylko niebywałej fuszerki, której wówczas dokonano. „Pakt” nie wystawił kandydatur w dwóch okręgach. W kilku innych porozumienie złamały same partie wystawiając kandydatury przeciw sobie i odbierając w sobie wzajem głosy. W efekcie opozycja oddała PiS 10 okręgów, w których miała przewagę, licząc w głosach sejmowych. To i tak lepiej niż w 2015 roku, kiedy PiS dostał 61 mandatów w Senacie, choć opozycja miała przewagę w 73 okręgach, a w 53 z nich przekraczała ta przewaga 50% bezwzględnej większości, co powinno było z góry przesądzić o wyniku.
„Pakt” z roku 2019 tylko w 40 okręgach doprowadził do zakładanej w nim docelowej sytuacji: do rywalizacji „jeden na jeden” opozycji przeciw PiS. Wygraliśmy w 27 takich okręgach. Bez rewelacji – nie odbiliśmy tu żadnego okręgu pisowskiego. Ale kandydaci „paktu” dostali w tych miejscach – uwaga! – o niemal 6% głosów więcej niż trzy partie opozycji łącznie w głosowaniu sejmowym! W rzeczywistości więc zjednoczenie przynosi silną premię, a nie stratę.
W tych samych 40 okręgach PiS zdobył 15 mandatów – wyłącznie tam, gdzie miał również sejmową przewagę, zaledwie w dwóch z nich ta przewaga przekraczała jednak 50%
W pozostałych 58 okręgach (odliczam te, w których opozycyjnych kandydatów nie było) pojawiły się kandydujące „osoby trzecie”. Tu kandydaci „paktu” stracili średnio niemal 18% głosów wyborców trzech partii! Takie było prawdziwe źródło strat. Opozycja zdobyła tu 23 mandaty, choć przewagę miała w 34 okręgach, a w 24 z nich przekraczała ona 50%
Taka jest miara fuszerki i póki co wszystko wskazuje na to, że opozycja – ze wsparciem zawsze lojalnych wolnych mediów – zechce powtórzyć właśnie to rozwiązanie.
Wspomnianych „osób trzecich” było w 2019 roku 80. Należałem do nich. Wespół np. z Krzysztofem Kwiatkowskim, dziś niezależnych senatorem, jednym z wyróżniających się. Oraz z Adamem Mazgułą, który – jak słyszę – właśnie wstąpił do PO, więc prawdopodobnie porzucił myśl o niezależnym kandydowaniu. Pozostałe osoby były jednak na ogół mało znanymi ogólnopolsko postaciami wspieranymi lokalnie przez rozmaite środowiska, najczęściej prawicowe. Te 80 osób trzecich przesądziło o wyniku w 2019, odbierając głosy niemal wyłącznie opozycji i niemal nigdy PiS-owi. Dane z 2019 roku pokazują również bardzo jednoznacznie, że sejmowi wyborcy innych niż PiS list prawicy często egzotycznie skrajniej – w tym wyborcy Konfederacji, Bezpartyjnych i Samorządów, Skutecznych Liroya – nie mając własnych kandydatów niemal zawsze głosowali na opozycję i znów niemal nigdy na PiS.
Międzypartyjny pakt senacki jest konieczny. Podobno jego logo jest w opracowaniu. Ja mam propozycję Obywatelskiego Paktu Senackiego. Wstępna propozycja jego znaku już nawet jest 🙂 Prawdziwy pakt bezwzględnie musi być sformułowany w każdym ze 100 okręgów senackich. Nie wolno grymasić i próbować wybierać sobie „wiarygodnych partnerów”. Jedynym i absolutnie wystarczającym kryterium udziału w porozumieniu jest jednoznacznie, publicznie ogłoszona deklaracja poddania się werdyktowi brakującej nam „pierwszej tury wyborów” – rezygnacji ze startu w sytuacji, w której uzgodniona przez wszystkie zainteresowane strony procedura wskaże kogo innego jako kandydata o największym poparciu.
W Obywatelskim Pakcie Senackim widzę mnóstwo zalet obywatelskiej demokracji. Są dla mnie niezwykle ważne. Ale kiedy się rozmawia z partiami, ich twardym elektoratem oraz z zawsze oddanymi partyjnej opozycji ludźmi mediów, tego rodzaju „mrzonki” należy odłożyć na bok. Strategicznym wyborczo celem prawdziwego paktu musi być doprowadzenie do sytuacji „jeden na jeden”. Porozumienie czwórki partyjnych liderów tego nie zapewni, jak nie zapewniło w 2019 roku. W związku z tym plotki o „pakcie senackim” ogłaszane ostatnio uważam za bzdurę. Rzeczywistego porozumienia nie ma. Jeśli nastąpi, to w każdym ze 100 okręgów osobno. Jeśli ktokolwiek liczy na to, że tym razem nie pojawią się przesądzające o wyniku „osoby trzecie”, prezentuje głupotę, której wybaczyć się nie da w obliczu nadchodzącego starcia.
P.S.: Plotki zastały mnie w trakcie czasochłonnych prac nad analizą wyników wyborczych głównie z 2019 roku, czym zajmuję się od kilku tygodni. Zaprezentuję ją wkrótce. Czarno na białym widać tu, jak głosowano na senackich kandydatów, jak przepływają wyborcy poszczególnych partii. Wnioski są bardzo jednoznaczne. Czwórka partii może wystarczyć w Warszawie. Ale nie wystarczy nawet w tych 61 okręgach, w których opozycja ma przewagę. Na pewno nie wystarczy, by jakikolwiek okręg „odbić” PiS. Politycy szykują nam, co szykowali zawsze. Chciałbym powiedzieć „nie dajcie się nabrać”, ale dobrze wiem, że większość z nas bardzo chce wierzyć…
2 Responses
Wyborcy muszą „odbić” PiS nie partie polityczne łączące się w KO lub pakcie senackim. Walka musi być prowadzona na regionalnie i walczyć o poszerzenie horyzontów w świadomości wyborców, poprzez spotykanie się z nimi i edukowaniu ich o mafijnym , przestępczym charakterze obecnej partii i ich rządu. Nie ważne kto się spotyka, ważne jest przesłanie. Chodzenie od drzwi do drzwi w Polsce nie jest popularne, ani dzwonienie do domów w porze, kiedy wszyscy domownicy są w domu ir prowadzenie rozmowy o własnym programie i przestępstwach innych organizacji partyjnej, czyli PIS.
Z mediami żadna partia nie poradzi sobie przy sile TVP i Polskiego Radia w rękach pism, oraz przy ambonach obsadzonych przez ich zwolenników.
Walka o każde drzwi, każdy dzwonek do drzwi, każdego mieszkańca … jednego w po drugim aż do skutku, podobnie jak to było robione w walce Solidarności o władzę i jak to robią rozwinięte partyjnie narody. Walka, WALKA, walka o każdy indywidualny głos i zapewnienie uczestnictwa w wyborach wszystkim uprawnionym.
… Powodzenia!!!
Może już dzisiaj powinny byc plakaty o negatywnej działaności PiSu ,z początku ich zwolennicy będą się oburzać ,ale pózniej zaczną siezastanawiaqc ,a może rzeczywiscie ci drudzy mają racje.