Pod tym, przywłaszczonym tu przez mnie tytułem Bartosz Wieliński napisał, a Wojciech Maziarski zredagował tekst w Gazecie Wyborczej. Czytałem go, przyznam, z wrażeniem, że oto dwójka reprezentatywnych autorów (jeden z nich jest zastępcą szefa redakcji) próbuje uporządkować chaos i możliwe nieporozumienia dotyczące „linii gazety” w sprawie białoruskiej granicy. Jest w tym tekście kilka nieprawd, z którymi trudno dyskutować i kilka takich, które obalić łatwo. Chodzi mi jednak o coś innego niż sprostowanie i co coś innego niż polemika.
Wierzyć rządowi czy „histerii naiwnych idealistów”
Czy zmalała agresja służb wobec pomagających oraz wobec migrantów? Rząd twierdzi, że znacznie, o ile nie zniknęła całkiem, organizacje natomiast – że sytuacja się, owszem, zmieniła, ale o poprawie mówić trudno. Komu wierzyć? Dla Wielińskiego wybór jest prosty. Sam jednak słyszę np., że ok. 60 osób z różnych grup i organizacji jest obecnie przesłuchiwanych w postępowaniach przygotowawczych mających ustalić ich rolę w „łańcuchu przemytu”. Nie wiadomo też np., kto zdemolował w ostatnich dniach kolejny samochód aktywistów oblewając go potężną ilością żelu łzawiącego, który nie jest łatwo dostępny dla osób prywatnych, natomiast służby mają go (i używają) w wielkich ilościach, a inne okoliczności zdarzenia dodatkowo podważają hipotezę o cywilach, którzy mogliby to zrobić. Można takie rzeczy wymieniać długo – ale ustalić miar porównań do „czasów minionych” się nie da. Rzeczywiście otwarta, ostentacyjna agresja wobec aktywistów ustała, co jednak bardzo niewiele znaczy, poza tym, że o PR nowa władza dba sprawniej i jak widać skuteczniej.
A migranci? Cóż, trzeba by ustalać, kto ostatnio zadaje im rany, bo ilość ran na żywych lub martwych ciałach nie uległa zmianie – tu już jednak o postępowaniach prokuratorskich nie słychać, choć zadawanie ran powinno być przedmiotem jak najbardziej prokuratorskiej troski. Kiedy trzeba wierzyć rządowi albo pozarządowym organizacjom, red. Wieliński – nie on jeden przecież niestety – odrzuca „moralną histerię” aktywistów, których jeszcze wczoraj bardzo cenił za „moralną wrażliwość”. Wiedzieć trzeba jednak to przede wszystkim, że fakty przezeń opisywane są w istocie zaledwie opiniami i wyłącznie wiara w realizm obecnego rządu za nimi stoi.
Równocześnie Wieliński pisze o zmianie dotyczącej samych migrantów – i tu już z „faktami” jest o wiele gorzej. Mają się ci migranci dopuszczać agresji, strzelać z potężnych proc itd. Wszystko to zmieniło się w cudowny sposób wraz ze zmianą rządu w Polsce, dokładnie równocześnie, prawda? Jednak wbrew temu, co Wieliński twierdzi o nienawistnej propagandzie PiS, która za rządów „demokratów” miała całkowicie ustać, informacje o „agresywnych hordach” lub wprost o „hordach agresorów” są wciąż kolportowane w kraju i za granicą przez członków obecnego rządu, choć wygłasza się te tezy poprawniejszą polszczyzną lub nienagannym angielskim bez tamtej pamiętnej pisowskiej przaśności. Co jednak jest prawdą w całym tym zamieszaniu? Znów być może trzeba tu dawać wiarę źródłom rządowym, a nie „histerii” organizacji pomocowych, ale w rzeczywistości kryterium weryfikacji jest proste i pozostaje całkowicie w rękach dziennikarzy. Agresja wtedy zasługuje na swe miano, kiedy jest przestępstwem z użyciem niekoniecznie nawet fizycznej przemocy – groźby karalne wystarczą. Ilekroć zatem którykolwiek z rządowych urzędników powie cokolwiek o „hordach” należy po prostu spytać czy ujęto choćby jednego sprawcę przemocy, czy postawiono go przed sądem lub choćby tylko przed prokuratorem. Nie jest znany ani jeden taki przypadek – w odpowiedzi na zapytania publiczne komenda w Hajnówce odpowiadała jakiś czas temu o kilku przestępcach, których sprawcami (wciąż tylko podejrzewanymi) mieli być w ciągu ostatnich lat migranci, zaznaczając przy tym, że w papierach nie ma danych pozwalających ustalić, czy na pewno chodziło o ludzi przybyłych z terytorium Białorusi. Albo więc sprawców nie ujęto, co kompromituje służby państwa tak intensywnie tam obecne i dysponujące szeregiem nadzwyczajnych uprawnień, albo ich po prostu nie ma. Tertium non datur, obawiam się bardzo – a każdy z wniosków w tej sprawie dyskwalifikuje politykę obecnego rządu.
To są jednak wszystko rzeczy, z którymi nie chcę dyskutować. Nie chcę dyskutować nawet z przerażającym fałszem tezy, że na granicy nie giną już ludzie. Giną i nadal są podobnie trudni do policzenia, więc trudno powiedzieć, co dokładnie wynika z faktu, że istotnie policzono ich ostatnio tak bardzo dużo mniej i że znajdują ich głównie Białorusini. Nie chodzi mi o to, by Bartosza Wielińskiego przekonać do własnych racji albo nawet tylko do faktów – chodzi mi wyłącznie o to, żeby poznał stanowisko skrajnie mniejszościowej garstki „myślących inaczej” i zechciał je uczciwie zrozumieć.
Dziesięć prostych tez, o których zrozumienie uprzejmie proszę również tych, którzy nie wierzą „histerii”
- „Polityka bezpieczeństwa” obecnej władzy ma w oczach jej zwolenników spełniać dwa cele. Jednym jest „ochrona granic” przed „niekontrolowaną migracją”, która zła byłaby sama w sobie, a jest w dodatku sponsorowana przez Putina z Łukaszenką. Drugi cel, rzadziej przywoływany wprost, a być może ważniejszy, związany jest nie z wojną hybrydową przeciw Polsce i Unii, ale z wewnętrzną polityczną wojną z prawicowym populizmem. Populizm, jak wiadomo, żywi się migracją i roznieconymi obawami przed nią. „Polityka bezpieczeństwa” ma populistom odebrać to paliwo – jeśli trzeba, będzie twardsza i nawet okrutniejsza od tej, którą prowadzili oni sami.
- W sprawie „niekontrolowanej migracji” najistotniejsze zastrzeżenia dotyczą oczywiście nie samej idei kontroli, ale zastosowanych sposobów „kontrolowania”. To przede wszystkim push-back. Wypchnięcie tych ludzi na białoruską stronę. Po pierwsze na kilka sposobów jest to niezgodne z prawem. Z tym niektórzy „demokraci”, więc również Bartosz Wieliński trochę chcieliby się spierać, ale przede wszystkim chcieliby na to przymknąć oko. W końcu Tusk powiedział w Brukseli coś, czego inni przywódcy Europy powiedzieć się nie odważyli. Wbrew jednak propagandzie sukcesu, którym miał się dla Polski zakończyć ostatni szczyt Rady Europejskiej, Ursula von der Leyen powiedziała tam bardzo wyraźnie, że ograniczenia są, owszem, możliwe, ale pod warunkiem proporcjonalności oraz że całość problemu poprawnie i skutecznie załatwi wdrożenie wreszcie uchwalonej (wbrew głosom Tuska i Orbana) europejskiej polityki migracyjnej. Ten bardzo jasny sygnał pokazuje, że do zalegalizowania polskiej „polityki bezpieczeństwa” droga jest jeszcze co najmniej bardzo długa.
- Po drugie push-back jest czymś skrajnie nieludzkim, ponieważ oznacza tortury – jeśli nawet nie zadawane w Polsce (a niestety wciąż raportowane są takie przypadki), to na pewno w Białorusi. Push-back oznacza również śmierć. Właśnie nadchodzi zimowy sezon śmierci – nie tylko wybory w USA, które prawdopodobnie zakończą się katastrofą.
- Wszystko to jednak przestało być istotne dla większości „demokratów”, kiedy zmienił się rząd. Dlatego, że dorosły rozsądek dzisiaj nakazuje odrzucić „moralną histerię”. Jest wojna. A właściwie dwie wojny. Tyle, że z tego punktu widzenia istotny okazuje się trzeci argument przeciw push-backom. Są nieskuteczne. Przynoszą skutek odwrotny od zamierzonego. Ludzie oddani Łukaszence „do ponownego wykorzystania” niemal bez wyjątku powrócą, by spróbować ponownie. Nie mają innego wyjścia. Nie zrobią tego wyłącznie ci z nich, którzy nie zdołają przeżyć tortur, głodu i mrozów. Większości pozostałych to się prędzej lub później uda – o czym świadczą dane o tych, którzy tą drogą docierają np. do Niemiec. Polskie służby nie znają nawet ich podstawowych danych. Nie znają liczb. Niczego nie kontrolują. To one „wpuszczają wszystkich”. Nie aktywiści.
- Podobnie przeciwskuteczny jest płot. Gdyby stał cofnięty choćby 200 m na zachód, gdyby był wyposażony w przejścia i przejazdy umożliwiające polskim służbom działanie również po jego wschodniej stronie, wtedy spowalniałby ruch migrantów skuteczniej niż dotąd, a przede wszystkim umożliwiłby służbom ujęcie bez większego trudu wszystkich przekraczających polską granicę.
- Co z nimi należałoby robić potem, jest już dalszą sprawą. Czy i ilu przyjmować, komu zagwarantować azyl, kogo deportować, jak i za czyje pieniądze, kogo wysłać do Rwandy. Tu już rzeczywiście „idealizm” mógłby się konfrontować z „trzeźwym realizmem”. Ale dziś przestrzeni tej konfrontacji po prostu nie ma. Na granicy z jednej strony zdecydowaliśmy niby nie wpuszczać nikogo, by jednak z drugiej strony w rzeczywistości przepuszczać wszystkich pozostałych przy życiu.
- Jeśli rządzący nie znają skali absurdu „kontroli granic” prowadzonej w ten sposób, to ich intelektualne kwalifikacje do sprawowania władzy są dyskwalifikująco niskie. Jeśli ją znają i mimo to podtrzymują tę „politykę”, to może się to dziać wyłącznie dlatego, że liczą na sukces w tej drugiej wojnie. Z populistami w wewnętrznej politycznej walce. Oznacza to, że ludzie na białoruskiej granicy cierpią i giną nie w polskiej wojnie z Łukaszenką, a w wojnie z PiS i Konfederacją. Przerażająca prawda byłaby przy okazji taka, że w tej wojnie liczy się nie żadna skuteczność w „powstrzymywaniu fali”, której bez propagandy nikt by w Polsce nie zauważył (tak bardzo śmieszna jest, póki co, rzeczywista skala „problemu”) – liczy się tu wyłącznie bezwzględne okrucieństwo na pokaz opinii publicznej, zdziczałej i ogłupiałej do reszty propagandą zagrożenia uprawianą dziś przez obie strony polskiej wojny.
- Tę samą „strategię walki z populizmem” widać również w innych sprawach – w każdej, która jest lub może się stać „paliwem populistów. Polega ona na przejęciu ich agendy, co miałoby skutkować przejęciem części wyborców lub (i) demobilizacją kolejnej części z nich.
- Migracja jest rzeczywiście paliwem populistów. Tyle, że zamiast niej bez trudu znajdą sobie inne, najzupełniej dowolne. Jasne jest również, że to nie migracja spowodowała głęboki, obserwowany od dawna globalny kryzys demokracji. Sukcesy populistów i skuteczność tego lub innego paliwa, które ich napędza – to wszystko zaledwie objawy kryzysu. Kolejne wybory i kolejne zagrożenie z ich strony każe nam zwierać szeregi, leczyć objawy i nie sięgać do źródeł. To kolejna nieistniejąca przestrzeń, w której byłoby miejsce na zderzenie ze skądinąd nader prawdopodobną tezą o wyczerpaniu się demokracji jaką znamy.
- Przede wszystkim jednak nigdy nikomu nigdzie na świecie nie udało się pokonać faszystów poprzez przejęcie ich programu – ani „łagodniejszych populistów” w podobny sposób. To jest samobójcza strategia, a choć nie istnieją żadne gwarancje powodzenia strategii przeciwnej, to jednak 15 października rok temu właśnie w ten sposób odsunęliśmy populistyczną prawicę od władzy. I innych doświadczeń nie mamy.
Wybory
Kolejna kampania wyborcza w polskiej wojnie już się zaczęła. Donald Tusk mocno w niej uderzył deklaracją o zawieszeniu prawa azylu, całkowicie unieważniając znaczenie odbywającej się równocześnie konwencji PiS. Ten ruch, nazwany w tej samej Gazecie „mistrzowskim”, był w rzeczywistości tyleż obrzydliwy, co i samobójczy. Ale nawet gdyby red. Wieliński przyznał rację każdej z powyższych 10 tez, słowem się nie odezwie, dopóki ta kampania trwa. Dobrze tę postawę rozumiem – w końcu w tych samych kleszczach szantażu tkwimy już od dziesięcioleci. Gdyby mój tekst był polemiką, przegrałbym w tej dyskusji z kretesem – głosami świadków, bo to przecież nie racje się tu liczą. Nie muszę mówić, że akceptuję tę porażkę. Skali łajdactwa dokonywanego w imieniu nas wszystkich akceptować się nie da, podobnie jak powszechnego upadku wartości i również zwykłej, pragmatycznej rozwagi. Ale – akceptuję czy nie – nic na to nie poradzę. Istnienie rzeczywistości uznać trzeba. Niniejsze napisałem wyłącznie po to, by Bartosz Wieliński, a z nim bardzo wielu piszących i wypowiadających podobne tezy, nie mogli już twierdzić, że nie wiedzą o co chodzi rzekomym lub rzeczywistym „idealistom”.
Sprawa jest gruba. Ostatecznie gruba, jeśli wolno tak rzec. Ktokolwiek przetrwa i spojrzy wstecz po katastrofie, którą amerykańskie wybory uprawdopodobnią być może już za tydzień, zobaczy obraz dziś dobrze przecież znany. Dzisiejsi obrońcy „polityki bezpieczeństwa” objawią się przyszłym pokoleniom, jak ci, którzy onegdaj nie chcieli wpuszczać Żydów wypchniętych z Niemiec i uwięzionych między jedną i drugą granicą. Także w imię „rozsądku”. I także będąc w miażdżącej większości. Cienia przesady nie ma w tym porównaniu.