Poniedziałkowe powyborcze popołudnie radykalnie rewiduje moją biografię, sytuację i — obawiam się bardzo — również możliwości Obywateli RP. Kiedy to piszę, policzono niemal 60% głosów z okręgu, w którym startowałem w wyborach do Sejmu. Dostałem tych głosów 909. Niewiele ponad promil. Z 10. miejsca osunę się przypuszczalnie na 14. pozycję. Wynik charakterystyczny dla dwudziestokilkuletniego aktywisty rowerowego z projektami wykonania kilku murali promujących ten rodzaj aktywności.
Wynik młodzieżowego działacza
W początkach kampanii rozpocząłem akcję „policzmy się”. Wydawała mi się uczciwa i racjonalna. Odpowiadała na tę podstawową wówczas emocję związaną ze zmarnowanymi głosami, obawą przed osunięciem się całej np. lewicowej listy pod próg wyborczy, z pokusą głosowania na najsilniejszego, z chęcią wsparcia Tuska w plebiscycie przeciw Kaczyńskiemu itd. Proponowałem, by sprawdzić poparcie jeszcze przed głosowaniem i na podstawie liczby zebranych podpisów ocenić sytuację oraz moją „wybieralność”. Odpowiadało to również na problem „niewybieralnego idealisty”, którego być może warto wesprzeć klepnięciem po plecach i wyrazami uznania za dotychczasową „walkę”, ale przecież nie głosem w wyborach, bo ten jest zarezerwowany dla „polityki poważnej”. Czyli dla ludzi z definicji (również z mojej definicji) całkowicie innych niż ja.
Akcję „policzmy się” zarzuciłem. Dane mojej strony internetowej pokazywały, że odwiedziło ją zaledwie ok. 2,5 tys. osób. Co dziesiąta z nich składała podpis. Promocja, na którą liczyłem i która miała zapewnić dotarcie z tą ofertą do kilkuset tysięcy czytelników treści wyborczych i politycznych w mediach w sieci, okazała się niemożliwa. Uznałem wtedy, że podpisów nie da się zebrać, bo o zbiórce wyborcy nie mają się skąd dowiedzieć z potrzebnym tu wyprzedzeniem. Równocześnie jednak kilkadziesiąt tysięcy osób zobaczyło prośbę o odwiedzenie tej strony w filmie na kanale You Tube. Prawda była więc przypuszczalnie po prostu taka, że niemal nikt nie chciał odwiedzać strony jakiegoś niezależnego, „obywatelskiego kandydata”. Mizerna ilość podpisów mówiła prawdę — która tylko mnie wydała się nieprawdopodobna…
No, kilku innych rzeczy nie udało mi się zrealizować. Byłem praktycznie nieobecny w mainstreamowych mediach, co prawdopodobnie w największym stopniu redukowało moje szanse. Ale zrobiłem, co umiałem i co mogłem. Prawdopodobnie zrobiłem więcej niż 4 lata temu, kiedy głosów uzyskałem 85 720, czyli 15%. Żeby w tych wyborach do Sejmu wejść samodzielnie i na pewno — z którejkolwiek listy — potrzebowałem 4,5%. Dostałem 0,11… Co by nie mówić, ten wynik dyskwalifikuje. Obawiam się, że trwale.
Chimera
Przez ostatnich 8 lat działałem wśród ludzi, którzy chcieli przerwać koszmar bezprawnych i niszczących wszelkie humanistyczne wartości rządów PiS. Sam również tego chciałem. Wiedząc jednak od początku, że kryzys roku 2015 nie spadł z nieba, że miał swoje realne korzenie w słabości demokracji zanim PiS przejął władzę najpierw sporym fuksem, ale potem, w kolejnych wyborach, potwierdzał mandat do niszczenia wszystkiego i wszystkich, budząc tym powszechny odwetowy rechot tłumów swoich zwolenników. Nigdy nie wierzyłem w polski Majdan, jakieś przedterminowe wybory lub inny cud, który miał nagle spowodować, że problem zniknie.
Usiłowałem pokazać, że prawdziwą demokrację buduje się wtedy, kiedy to właśnie na tyranie udaje się wymusić respekt dla zasad i społecznych aspiracji, a nie wtedy, kiedy władca jest łaskawy. Że np. prawa kobiet wtedy będą trwałe, kiedy uda się je wymusić na autokratycznym rządzie mizoginów, a nie wtedy, kiedy władzę przejmą tolerancyjni liberałowie i prawa kobiet nadadzą dekretem, który kolejna fala prawicowego populizmu po prostu zniesie, jak w polskiej historii bywało przecież nie raz.
Cała działalność Obywateli RP miała stanowić dowód, że to się da zrobić. Zaraz na starcie zmusiliśmy Kaczyńskiego do zawarcia porozumienia uznającego nasze prawo, by stać mu naprzeciw w trakcie miesięcznic smoleńskich. Zrobiliśmy to jako grupa kilkudziesięciu osób — wówczas zresztą kompletnie izolowana wśród dominującego przemożnie KOD. Porozumienie okazało się oczywiście nietrwałe. PiS uruchomił przeciw naszej wciąż niewielkiej grupie całą swoją parlamentarną maszynę, by zakazać demonstracji niepożądanych. Bojkotowaliśmy tę ustawę konsekwentnie latami — i przez większość tego czasu kompletnie samotnie — doprowadzając do tego, że zakaz przestał działać i przestał być respektowany. W trakcie tych lat niezliczoną ilość razy stawaliśmy przed sądami i doprowadziliśmy do tego, że normą stały się wyroki wydawane wbrew pisowskim ustawom, wprost na podstawie konstytucji i międzynarodowych konwencji. Zbudowaliśmy w ten sposób opór niezależnych sędziów. W walce o praworządność pokazaliśmy, że opór społeczny — nie polityczny, nie rachunek głosów w Sejmie — jest w stanie powstrzymać demolkę ustroju.
Idea, by realizację istotnych postulatów wymuszać na każdej władzy społecznym naciskiem lub wręcz oporem, streszcza nasze myślenie, sposób działania i wizję państwa, którego chcemy. Z tą ideą startowałem w tych wyborach. Twierdząc, że tylko tak da się osiągnąć i praworządność, i głęboką reformę ustroju, i prawa kobiet, i wszystkie inne postulaty wielkiego ruchu protestu, w którym uczestniczyliśmy i który angażował tak wielkie społeczne emocje, wyganiając przez te wszystkie lata na ulice nieprzeliczone tłumy zaangażowanych, porządnych ludzi. Że w żaden inny sposób te postulaty zrealizowane nie będą. I że z tego powodu zwycięstwo demokratów okaże się nietrwałe.
Każde z wyborów niweczyły ideę społeczeństwa narzucającego reguły gry swym rządzącym i aspirującym do rządzenia. Społeczeństwa wyznaczającego nieprzekraczalne granice władzy. Mieliśmy teraz głosować, a nie czegokolwiek żądać – zwłaszcza od naszych polityków. Mieliśmy głosować na tych, którzy dla naszych postulatów będą łaskawsi… Cóż, my też chcieliśmy w tych wyborach wygranej nad PiS. Głosowaliśmy więc wiedząc, że nie o nasze postulaty chodzi proszącym o nasze głosy. Porzucaliśmy nasze chimeryczne marzenia na rzecz zwycięstwa nawet wtedy, kiedy wiedzieliśmy dobrze, że nawet nie o zwycięstwo tu chodzi i że ono możliwe nie będzie. Teraz było możliwe i stało się faktem. Wreszcie. PiS traci władzę.
Ale idea sprawstwa społecznego poszła z dymem tym większym. Mam ochotę podliczyć siniaki z tych ośmiu lat i stwierdzić, że za każdy z nich dostałem głos. Za każdy skok przez policyjne barierki, za każde wleczenie po ziemi, za każde zerwane ścięgno, za każdą godzinę w kotle, za każdy proces sądowy. Martyrologiczny patos? Nigdy nie narzekałem. Na wszystko decydowałem się sam, bez większych kłopotów i żadnego dramatyzowania. Kiedy dostawałem w kość, to zawsze wiedziałem, że sam się o to proszę. Ale bilans wygląda właśnie tak. Tyle mam głosów, ile siniaków.
Kleszcze
Wygraliśmy. Na nasze szczęście bardzo wyraźnie. Upadek PiS i nasza przewaga odwróciła wyborcze zachowania i mechanizmy. Nie sprawdziły się moje własne przewidywania kolejnej porażki i nawet pewnej, jak twierdziłem, przegranej w Senacie w wyniku rozbicia głosów. Teraz to PiS na nim traci, a nie my. Skala zwycięstwa przekroczyła bardzo zdecydowanie wszystko, czego się spodziewałem.
Ta wygrana jest bezcenna. Powstrzymuje katastrofę, którą trudno byłoby sobie wyobrazić. Ale żaden z naszych wielkich postulatów nie doczeka się realizacji. Nie będzie rozliczenia sprawców konstytucyjnego zamachu. Nie odzyskamy TVP, bo Duda zawetuje konieczne do tego zmiany ustawy. Holecka będzie się zachowywać miło, jak to zrobiła w wieczór wyborczy. Ziobro nie pójdzie za kratki. Ani Kaczyński. Może któryś z licznych aferzystów będzie miał kłopoty. Nie zliberalizujemy aborcji. Nie zreformujemy ustroju, ustroju partii politycznych, zasad wyborczych, pełnego trójpodziału władzy — tego akurat nikt nie chce ani wśród polityków, co oczywiste, ani wśród ich wyborców. Nową władzę dopadnie imposybilizm. Populiści nie znikną — nawet, jeśli rozpadnie się PiS. Będziemy bronić nowej władzy dokładnie tak, jak akceptowaliśmy wszystkie kompromisy, byleby wygrać wybory. Zdrajcą będzie każdy krytyk. Kto wie — może będziemy znowu patrzeć, jak w Sejmie wszyscy biją brawo „obrońcom granic”. Może sami zaklaszczemy.
Utkwiliśmy na dobre w kleszczach dwubiegunowej polityki.
Mandat
Odtąd będzie z mojej strony jawną i głupią bezczelnością napominać kogokolwiek o tym wszystkim. Z moim nieco ponad tysiącem głosów po podliczeniu wyników. Z promilem poparcia. Margines tych, którzy oczekują zmiany jest wprawdzie większy. Sięga nawet może 30% wyborców. Ale oni chcą raczej nowych, niezużytych twarzy. Jak zwolennicy Palikota, Kukiza, Petru, Biedronia, Hołowni, Konfederacji. W dużej mierze jak zwolennicy PiS w 2015 roku. Ustroju ustalonego w debacie i narzuconego rządzącym wraz z konstytucją nie chce nikt. I nie będzie chciał. Osiem lat PiS nikogo niczego nie nauczyło. Niestety.
Pomysł „Trzeciej Izby” jest w Polsce nieznany i egzotyczny. To zrozumiałe. To demokratyczna nowinka. Pomysł, by wyznaczać rządzącym granice i reguły powinien być jednak znany z odległej przeszłości. To podstawa parlamentaryzmu, starsza od zwyczaju wybierania władz. Znana w Antyku. W Republice Weneckiej praktykowana od VI w., w Anglii od w. XIII, w Polsce od XVI. Ale kiedy po władzę idą nasi, nikogo ona nie interesuje.
Będziemy znów zdziwieni łatwością, z jaką nowa normalność rozpadnie się, kiedy nadejdzie kolejna fala populizmu, a nadejdzie z całą pewnością. Jakąkolwiek książkę o tym przeczytać, łatwo się tego dowiedzieć. Mogę się o to założyć. Ale do postawienia mam promil.
Obywatele RP są promilem. To ludzie gotowi stać samotnie przeciw wszystkim. Owszem. To również pokazaliśmy. Ale może rozsądniej będzie pozwolić się martwić innym. W końcu być może zwycięzcy demokraci okażą się wielkimi i skutecznymi reformatorami. Wbrew moim i naszym ocenom. Może prokuratorzy przestaną ścigać za aborcje, może lekarze się odważą, może pomoc przestanie być karana. Również ta na granicy. Może będzie znośniej. Nawet na pewno będzie. Może znajdzie się ktoś, kto pomyśli o trwałych podstawach. Może nasz czas po prostu minął.
Mój promil poparcia, choć odbiera mi mandat do ocen polityków, przekonuje mnie jednak równocześnie, że nie minęła potrzeba tego charakterystycznego dla nas myślenia. Że nie ma innych reformatorów. Ale brakuje mi bezczelności, by twierdzić, że wszyscy wkoło są pijani i tylko ja jestem trzeźwy. Wypada mi uznać, że owe po kombatancku wymienione siniaki, kotły, procesy — że wszystko to przytrafiło mi się, kiedy przez osiem lat goniłem za chimerą. Powinienem się tego wstydzić — jestem w końcu już dużym chłopcem. Zbyt dorosłym na złudzenia. No, nie wstydzę się. Tylko co z tego?
8 Responses
Szanowny Panie,
Trudno nie rozumieć, że po latach Pana i Waszych wyrzeczeń, stawania naprzeciw bestii i poświęcania się dla jutra, które mogło nie nadejść, liczby mogą napełniać goryczą.
Być może polityka partyjna wymaga prostszych, krótszych, konkretnych haseł. Krzyczenia o tym, co konieczne tu i teraz, być może szerokie, długoterminowe reformy z wąskim zapleczem poparcia są niezrozumiałe w bazarze wyborczym. Wasze konkretne, dosadne działania, nieustępliwość, celność i niewzruszenie były inspirujące, namacalne lśniły w ciemności tej parszywej nocy.
Nie głosowałem na Pana. Ale to Pańskie zdanie i głównie Pańska opinia popchnęła mnie w kierunku Michała Szczerby w poprzednich i tych wyborach.
To co Pan i Obywatele robiliście przez te 8 lat stało się legendarne przynajmniej dla jednego 30-kilku latka.
Zbyt często ma Pan rację. Chciałbym, żeby się Pan mylił w swojej ocenie reformatorów i bliskiej przyszłości.
Chciałbym umieć napisać coś, co sprawi, że ta promilowa tabletka stanie się łatwiejsza do przełknięcia. Nie potrafię, ale z tego co widziałem, nie jest Pan osobą, której dosładzania rzeczywistości byłoby potrzebne.
Ukłony
Dziękuję. Rzeczywiście — co tu kryć — nastrój mam nieco depresyjny, ale przecież — przy całej wielkiej radości! Że się ten koszmar udało przerwać! I to jak! Tak wielkim wysiłkiem! Taką mobilizacją! Patrzyłem regularnie, jak spływały wyniki. Jaki efekt miał ten niebywały wzrost frekwencji! Niesamowite.
No, rzeczywiście nie mnie trzeba słodzić pigułki. Ludzie mają powód i prawo się cieszyć. Mają powód do dumy. Bo dosłownie nic nie zapowiadało tego, co się wydarzyło. Zrobiliśmy przecież wszystko, żeby ten wynik maksymalnie spieprzyć. A jednak.
Nie wierzę w reformę ustroju. Widzę, że nikt nie jest nią zainteresowany. Zwłaszcza, kiedy “nasi rządzą”. Rządzący nigdy nie byli tym zainteresowani. Media nie widzą żadnego problemu. Szef wielkiej i szanowanej fundacji powiedział mi kiedyś: “Trójpodział? Monteskiusz to anachronizm. Klasycznego trójpodziału nie ma nigdzie w Europie”. To jest niemal prawda. Ale twierdzić, że choroba demokracji w Europie nie istnieje, jest szaleństwem elit ancien regime’u, nie widzących nadchodzącej grozy. Nie da się bronić status quo.
Więc wiem, że mam co robić, choć nie jestem pewien, że akurat ja powinienem. Wielu innych chętnych nie widzę. Będzie koszmarnie trudno.
Niech za komentarz posłuży dzisiejszy wpis poety Z. Nadratowskiego, oddający istotę i jednocześnie mizerię Demokracji, w jej pełnej krasie tu i teraz.
Obywatele RP to arystokracja intelektualna.
Może za wysokie progi na ludowe nogi? Może głębia trwogą poraża? Może lepsze chwyty proste, na Orlikach wytrenowane. Nieadekwatność środków jest aż nadto widoczna.
Finezja i nowatorstwo, to szokujące ekstrawagancje, za trudne na obowiązujący paradygmat w czasie, gdy sukces odnosi 500+ itp. prymitywne, oszukańcze zabiegi.
Wszak w zmarzlinę, w styczniowo-lutową grudę, nie sadzi się inspektowych nowalijek, a jeśli już, to próżno narzekać, iż się przyjęły w stopniu zaledwie promilowym i to tylko dzięki chuchaniu.
***
***
Zbigniew Nadratowski (PaNZeT)🦋🦋🦋🦋🦋 🦋🦋🦋
@ZPanzet
·
1h
o wynikach wyborów w naszym kraju decydują ludzie z wykształceniem podstawowym i niepełnym podstawowym – często analfabeci i analfabeci wtórni … smutne to niestety …
Dziękuję. Ale nie narzekałbym na ludzi z podstawowym wykształceniem. Mają te same prawa, muszą czuć się reprezentowani. To się da zrobić.
Żyjemy w kraju folwarcznym. Politycy są “lepsi” od nas — nie są kimś, kogo zatrudniamy. To bardzo trudno zmienić. Nie da się we frontowej atmosferze, w której utkwiliśmy na dobre.
Żyjemy w kraju podzielonym. To powoduje, że obie strony podziału mogą spokojnie leżeć brzuchem do góry — swoich wyborców mają i mieć będą dzięki temu, że istnieje strona druga. Czasem tylko jakiś Hołownia zaburzy nieco komfort letargu. Powoduje to również, że wszystkie istotne i nieistotne sprawy stają się wyłącznie arsenałem w walce o władzę, a nie sprawami do rozwiązania. W aborcji nie o to chodzi, żeby cokolwiek rozwiązać (największy błąd Kaczyńskiego to “wyrok TK”) — chodzi o to, żeby ją mieć na sztandarach. Do pakietów ideowych na sztandarach walczących stron trafiają nawet szczepienia i kulistość Ziemi. W Polsce jeszcze nie, ale w Stanach już owszem.
Trzecia Izba była możliwa w Irlandii — gdzie niedawno toczono religijno-narodową insurekcję przecież i gdzie wszystkie instytucje, które powinny być publiczne, należały do kościoła.
Nie pisz, że jesteś przegrany. Jest wielu podobnie myślących, a prawo do marzeń mam nawet ja, emigrant żyjący nadzieją o lepszej Polsce.
Przegrałem. I o tyle jestem przegrany, że możliwość działania spadła mi znacznie. To nie znaczy, że nie istnieje.
Choć jestem promilem z tego promila w kolejnych wyborach zagłosuję tak samo . Jeżeli ktoś nie rozumie, że bez silnego społeczeństwa obywatelskiego niewiele będzie można zmienić w naszej polityce to znaczy, że liczy na cud .Czyli -w naszych warunkach chwilowy efekt- pospolitego ruszenia. Oczywiście, tak można rozwijać się tylko bardzo powoli . Jeżeli mamy rozwijać się jako państwo, które z trzeciej ligi chciałoby awansować do ekstraklasy , to podstawą muszą być świadomi obywatele .Takim symbolem realizacji tej idei jest dla mnie Paweł Kasprzak. Przejrzałem całą listę kandydatów , którzy mogliby reprezentować mnie w nowym sejmie i. .znalazłem tylko dwóch .Tym drugim był Donald Tusk który wykonał równie ciężką prace w swoim obszarze kompetencji i możliwości działania. Wybrałem inaczej , bo choć silny mandat polityczny byłby pomocny w tym co zrobił PK przez ostatnie lata , to w nowym układzie nie jest wcale konieczny, aby pozostać liderem i prawdziwym autorytetem społecznym jakim cieszy się J.Owsiak, J.Ochojska, H.Machińska, ochotnicy na granicy z Białorusią i wielu innych . Dziękuję p.Pawle za już i jedziemy dalej .
No, jedziemy. Tylko teraz strasznie powoli i bardzo, bardzo pod prąd.